Vilnius aciu!- czyli moje zapiski z Wilna

Piąta rano:

 

Za oknem ciemnogranatowe, ciężkie, przerażające chmury… Nic tylko czekać, aż zacznie lać deszcz. 

 

Szósta rano:

 

Dygoczę z zimna (8 lipca) na przystanku autobusowym. Obok mnie stoi grupka innych ludzi. Starsze małżeństwa, jakaś rodzina z dzieckiem, grupa znajomych w średnim wieku. Wszyscy czekają na jeden, spóźniający się autobus… 

 

Siódma rano:

 

Chmury za przyciemnianą szybą wydają się prawie czarne. Za mną toczą się rozmowy na temat, jak bardzo nasza współczesna, polska muzyka jest wspaniała. Na granicy polsko- litewskiej cała zawartość autokaru wysypuje się, zmierzając do toalety…

 

Zostaję w autobusie z huczącym w głowie pytaniem: Co ja tu robię? 

 

Teraz odpowiedziałabym sobie: właśnie zaczynasz zaskakujący dzień!

Do Wilna chciałam pojechać już dawno, więc kiedy zaczęłam planować objazdówkę po Podlasiu, od razu przeznaczyłam jeden dzień na zwiedzanie stolicy Litwy. Plan był taki, aby po dniu spędzonym w Augustowie, zebrać mapy i potrzebne informacje, a następnego dnia rano pojechać autem do Wilna. Na własną rękę, według swojego planu. Jak prawdziwi podróżnicy, a nie turyści, którzy snują się leniwie za przewodnikiem od zabytku do zabytku.

Jak się pewnie domyślacie moje plany w rzeczywistości wyglądały nieco inaczej. Na skutek kilku czynników wraz z Mamą, złapałyśmy ostatnie dwa miejsca do Wilna na… wycieczkę zorganizowaną z przewodnikiem.

Gdzie są moi podróżnicy z plecakami?

Gdzie własna trasa i przygody?

Mój wyraz twarzy w tamten lipcowy poranek przypominał granatowe chmury na niebie, jednak kiedy teraz patrzę na to z perspektywy czasu, uważam, że to rozwiązanie nie było jednak aż tak złe jak myślałam, a samo Wilno dostarczyło tylu wrażeń, że nie umiem inaczej wspominać tej zorganizowanej wycieczki niż z uśmiechem na twarzy. 

Kontynuujmy więc moje wileńskie zapiski…

Ósma rano:

Jesteśmy w Trokach- pierwszej stolicy Litwy. Niebo na szczęście jaśnieje, a zamek prezentuje się bardzo okazale. Wieje co prawda jak na szczycie kilometrowej wieży, ale czego się nie robi dla przygody. Zwiedzamy zamek księcia Witolda (tak, to ten sam, który walczył z Jagiełłą pod Grunwaldem). Razi mnie nieco brak polskich napisów przy gablotach, bo jakby nie patrzeć, do Niemiec i Francji jest trochę dalej niż do Polski, ale cóż zrobić? 


Dziewiąta rano:

W oczekiwaniu na pyszne, karaimskie kibiny, udaję się nad brzeg jeziora Galwie, żeby zrobić kilka zdjęć. Okolice Trok to litewska kraina jezior.

Tutaj znajduje się także pozostałość wioski Karaimów, którzy zostali sprowadzeni przez księcia Witolda jako jeńcy wojenni i pozostali na Litwie do dziś.

Znaki rozpoznawcze ludu Karaimów to:

  • charakterystyczne drewniane domy z trzema oknami od strony ulicy: jedno dla Boga, drugie dla króla i trzecie dla domowników
  • karaizm to odłam judaizmu, czyli główne wyznanie Karaimów
  • pyszna karaimska potrawa, czyli kibiny (chrupiące pierogi wielkości dłoni tradycyjnie nadziewane baraniną, choć obecnie występują odmiany wieprzowe i na słodko- pycha!
To które dla kogo?

 

Rodowici Karaimi przyłapani 😀

 

A smakowały jeszcze lepiej niż wyglądały…

 

Dom modlitwy Karaimów

 

 

 

A tak na marginesie- wiecie od czego pochodzi nazwa Litwa?  Od słowa lietus, czyli deszcz. Co ciekawe okazuje się, że jest to nazwa nieprzypadkowa, bo na Litwie rzeczywiście bardzo często pada. Teraz przynajmniej mogę usprawiedliwić te kilka kropel deszczu, które spadły na mnie nad Jeziorem Galwie :). 

Jedenasta w południe:

Jestem w Wilnie. O dziwo nie widać wieżowców, oszklonych biurowców i nowoczesnych tramwajów. Po mieście jeżdżą zabytkowe trolejbusy, a salony samochodowe sąsiadują z drewnianymi chatkami. Tak, w centrum Wilna drewnianych domków jest naprawdę sporo, niestety wiele z nich w kiepskim stanie. 

Pierwszy cel to Cmentarz na Rossie. Tu spoczywa m.in. serce J. Piłsudskiego, znajduje się popiersie Lelewela, groby litewskich artystów, profesorów Uniwersytetu Wileńskiego oraz cmentarz wojskowy.

Oryginalne rzeźby nagrobków porozrzucanych na 10 ha stromych pagórków sprawia bardzo ciekawe wrażenie.


Dwunasta w południe:

Przede mną kościół Piotra i Pawła. Przez pół godziny słuchania o jego wspaniałościach, jakoś teraz ich nie zauważam. Wchodzę jednak do środka i… chyba najpiękniejsze barokowe wnętrze jakie widziałam. Dlaczego? Bo wystrój jest bogaty, misterny, ale jednocześnie nie zarzucony milionem złotych aniołków, jak to w innych świątyniach bywało. Jest za to prawdziwy światłocień, teatr cieni na koronkowych ścianach i sklepieniach. Białe bogactwo to największy atut tego miejsca.


Taka rzeźba w katolickim kościele? Wilno zaskakuje


Przed kościołem czekają na nas stragany prowadzone przez Polki, mieszkające na Litwie. Nie wiem czy to przypadek czy układ z polskimi agencjami turystycznymi, że stoją akurat tu, posiadają polskie wydania przewodników, a w dodatku konkurencyjne ceny. W każdym razie to dobre miejsce na zakup nieco tańszych pamiątek dla rodziny i znajomych. 

Na wielu straganach oprócz obrazków Matki Bożej Ostrobramskiej znajdują się matrioszki. Nic co prawda z Litwą wspólnego nie mają, ale… zawsze to jakaś pamiątka z pobytu na wschodzie. (Dobrze, że u nas turystom z Polski nie sprzedaje się matrioszek.)

Kiedy już cała wycieczka zakupiła niezbędne do życia pamiątki z pobytu w Wilnie, ruszamy dalej. Autokar objeżdża zakole Wilenki, Republikę Zarzecza i kilka zabytków, w tym gotycki kościół św. Anny

Moja niechęć do zorganizowanych wycieczek na razie nie maleje, a w duchu powtarzam sobie, że już nigdy więcej… grupowego chodzenia do kibelka, zbiorowych zakupów tych samych pamiątek i chodzenia za przewodnikiem z kolorową parasolką. Na szczęście pobyt w Wilnie dopiero się rozpoczyna…

Godzina trzynasta:

Gwóźdź programu i najbardziej znane miejsce Wilna, przynajmniej dla Polaków, czyli… Ostra Brama oczywiście z obrazem Matki Boskiej Ostrobramskiej.

Jak wygląda jej zwiedzanie w praktyce?

Tłum ludzi ustawia się przed wejściem do budynku po lewej (patrz zdjęcie) i następnie wąskim korytarzem, a potem jeszcze węższymi schodami ten sam tłum, tylko że gęsiego, idzie do małej kaplicy z trzema oknami i zabytkowym obrazem. I niby to “oklepane”, typowo turystyczne, wiecznie zatłoczone miejsce, ale czy przez to niewarte odwiedzenia?

Ostatnio spotykam się z wielką niechęcią do popularnych miejsc, słyszę zachęty, żeby je omijać, odkrywać zakątki poza szlakiem. Z jednej strony to racja, czasami w nieznanych regionach ukrywają się prawdziwe perełki, z drugiej jednak większość tych “oklepanych” zabytków stała się sławna z jakiegoś istotnego powodu, więc dlaczego nie mielibyśmy jednak ich odwiedzić? Tak jest właśnie z Ostrą Bramą. Choć tłum ludzi przed tobą i tłum ludzi za tobą, choć masz ograniczone miejsce i czas, choć twojej modlitwie towarzyszy dwadzieścia (upchanych) innych osób, to jednak ta kaplica emanuje spokojem,  dostojnością. Czuć w powietrzu powagę miejsca i dlatego właśnie warto je odwiedzić.

A skąd nazwa? Od położenia w rogu na starych mapach Wilna :).



Ulica, którą widać z kaplicy w Ostrej Bramie nosi nazwę Aušros Vartų g. (kiedyś Ostrobramska) i jest prawdziwą aleją wileńskich zabytków, przede wszystkim sakralnych. Należą do nich m.in. kościół św. Teresy oraz cerkiew św. Ducha

W cerkwi czeka kolejna niespodzianka: na środku stoi drewniana cerkiew jaskiniowa, a w niej… zabalsamowane zwłoki trzech prawosławnych świętych: Jana, Eustachego i Antoniusza.

Zabalsamowani święci spoczywają w przeszklonej gablocie w tej drewnianej budowli


Godzina czternasta:

Kiedy docieram do ratusza (oczywiście nadal w towarzystwie mojej wycieczki) na niebie znów pojawiają się chmury… Chwilę później zaczyna padać rzęsisty deszcz, a my spod parasolów jednego z barów oglądamy występy wileńskiej młodzieży na plenerowej scenie.


Chwilę później przestaje padać, więc ruszamy dalej. Zamiast iść w stronę ul. Zamkowej (lit. Pilies), skręcamy w lewo. 

Teraz czas na to, co lubię najbardziej podczas zwiedzania starych, pięknych miast- uliczki, uliczki i jeszcze więcej uliczek. Te wileńskie są wyjątkowo klimatyczne.

   Zaułki Wilna zaprowadzają nas pod gmach Uniwersytetu Wileńskiego. Z dziedzińca kierujemy się pod bramę siedziby prezydenta Litwy ( a właściwie Pani prezydent). 
   

Godzina piętnasta:

 W powietrzu czuć kolejną dzisiaj ulewę. Szybkim krokiem przemierzamy kilka przecznic, przecinamy Plac Katedralny i w ostatniej chwili ukrywamy się we wnętrzu pokaźniej Katedry Wileńskiej. Zaraz potem następuje oberwanie chmury.   

Godzina szesnasta:

 Czas wolności od bycia turystą. Czas na ruszenie własną ścieżką,…ale najpierw trzeba coś zjeść. W końcu staje na lodziarni na początku deptaka Pilies. To najbardziej popularna ulica wileńskiej starówki, z modnymi sklepami, mnóstwem pamiątek i restauracji. A że podobno litewscy kelnerzy czasu nie liczą, postanawiamy zobaczyć więcej ciekawych miejsc, zamiast oczekiwać na jedno zamówienie połowę czasu wolnego. Dzięki temu gubimy się w plątaninie uliczek, odkrywając kolejne zabytki i ładne zakątki Wilna. Tu o nie nie trudno, w końcu wileńska starówka jest największą spośród starówek w Europie Północno-wschodniej i jedną z najpiękniejszych. Dodam jeszcze, że z tego tytułu najbardziej zadbaną częścią miasta. 

 
Jedyne czego żałuję, to tego, że nie odwiedziłam Republiki Zarzecze… Kiedyś była mroczną stroną Wilna, gdzie turyści bali się zapuszczać, teraz przejęta i odmieniona przez wileńskich artystów podobno tętni życiem oraz unikatową atmosferą. Ale w końcu, jakiś pretekst do następnych odwiedzin Wilna trzeba mieć. 

Godzina siedemnasta:

 Do zbiórki jeszcze trochę czasu, przecież nie będę siedzieć bezczynnie podczas jednodniowego pobytu w Wilnie! 

Na horyzoncie dzwonnica Katedry Wileńskiej… A oto jakie z niej ujrzałam widoki, oczywiście po tym jak prawie wyzionęłam ducha, wchodząc na szczyt po mnóstwie kręconych schodków (wstęp: 2,5 euro): 

Aleja Giedymina w pełnej krasie


Na zdjęciu powyżej widać inne dwa zabytki, których także nie udało nam się odwiedzić: Wieża Giedymina (pozostałość fortyfikacji i siedziby władców Wilna) oraz Góra Trzech Krzyży (symbol chrześcijaństwa miasta). Wniosek jest jeden: wizytę w Wilnie trzeba powtórzyć!

Godzina osiemnasta:

Nasz autokar powoli opuszcza Wilno. Jednak przed nami jeszcze nie koniec atrakcji. Za godzinę przewidziany jest pobyt w litewskim markecie :). Ale o tym i innych ciekawostkach o Litwie zasłyszanych opowiem w następnym poście.

Podsumowując Wilno, zresztą jak cała Litwa, to miasto kontrastów. Warto tu przyjechać na dłużej niż jeden dzień, bo wbrew pozorom jest co zobaczyć. Jednak myślę, że trzy, cztery dni spokojnie wystarczą na odwiedzenie większości ciekawych miejsc. 

A jeśli chodzi o moją początkową niechęć do wycieczek turystycznych, to uważam, że… nie ważne jak, z kim, gdzie. Warto po prostu poznawać świat wszystkimi dostępnymi sposobami. Oczywiście, jeśli masz okazję, możliwość, chęci, jedź sam, bądź niezależny i na własną rękę twórz swoją trasę podróży. Ale jeśli akurat los pokrzyżuje twoje plany, skorzystaj z pomocy innych, nie bój się być spragnionym świata turystą. Może wśród tych krytykowanych turystów, znajdziesz ukrytego podróżnika?