Grecka atmosfera na Riwierze Olimpijskiej

Idę pustą drogą. W powietrzu unosi się zapach przydrożnych ziół, które nieustannie palone przez południowe słońce, nie wiem jakim cudem, nie zamieniły się jeszcze w popiół. Do moich uszu dociera najpiękniejsza muzyka Grecji, czyli dźwięki cykad. Niby słychać je w całym basenie Morza Śródziemnego, jednak nigdzie indziej nie słyszałam ich tak intensywnie jak tutaj. Po prawej stronie opuszczona, betonowa konstrukcja hotelu, za kilkadziesiąt metrów następna i kolejna. W oddali majaczy Morze Egejskie, a za nim dumny masyw Olimpu…
Kto ma ochotę poznać grecką atmosferę w turkusowych oczach widzianą?
Moja pierwsza wizyta w Grecji miała miejsce parę lat temu. Wylądowałam w Salonikach, skąd pojechałam do cichej miejscowości Leptokaria nad brzegiem Morza Egejskiego.

Jeśli kojarzycie Grecję z reklam biur podróży, gdzie dystyngowane kurorty wymalowane są w biało-granatową kratę to… troszkę się zdziwicie. Ja zdziwiłam się na korzyść, bo nigdzie indziej nie czułam takiej beztroski i swobody jak tam. I taką właśnie Grecję chciałabym Wam pokazać.



Grecja jest zatem… nieuporządkowana. Idąc do centrum miasta raz będziecie kroczyć betonowym chodnikiem, raz piaszczystym poboczem lub gorącym asfaltem. Po drodze zobaczycie zadbane wille bogatszych Greków z ceramicznymi wazami niczym z pałacu Ateny. Na płotach będzie piął się koralowy hibiskus, w jego sąsiedztwie zaś spotkacie oleandry we wszystkich możliwych kolorach. Między nimi oczywiście pełno chwastów i uschniętych roślin, ale czy komuś przeszkadza szczypta bałaganu? 


W Leptokarii nie ma zabytków, sieci wąskich uliczek, kolorowych kamieniczek. To mała rybacka osada, jakich pełno w tej części Grecji. Tawerny z owocami morza, stragany, mały targ.  Niska zabudowa. Tam coś się buduje, tam niszczy. Po lewej stronie hotel, po prawej kontener ze śmieciami.  W Grecji jest miejsce na wszystko.


Kiedy miniecie hotele i zabudowania, Waszym oczom ukażą się bezkresne łąki, a wśród nich niczym grzyby po deszczu, będą wyrastać zza horyzontu kolejne pozostawione czasowi i losowi apartamentowce. Może Waszą drogę przetnie jakiś grecki kot, jakich wiele i w miasteczkach i hotelach. Choć zmęczone upałem, chętnie podchodzą do turystów, licząc na małe co nieco. 

W Grecji czas płynie jakby wolniej, nikomu się nie spieszy. A już na pewno nie lokalnym kierowcom autobusów, którzy chyba już dawno zrezygnowali z używania rozkładu jazdy. Na miejscowym targowisku kupicie wszystko, co greckie i mniej greckie, ale dla turystów równie ciekawe. Wśród pamiątek kulinarnych wszelkiej maści oliwy i oliwki oraz oliwkowe mydełka, oliwkowe kremiki, oliwkowe balsamy… Oprócz tego grecką chałwę, suszone przyprawy, sery, miody i jeszcze więcej oliwek :). Dla smakoszy alkoholi anyżowe Ouzo, Rakija czy Tsipouro. Dla bardziej wymagających klientów znajdą się stoiska z futrami. Ileż ja się naoglądałam tych futer, a ile na doradzałam… W takim jednym sklepie w centrum Leptokarii poznałam nawet grecko-polskie małżeństwo. Z całej tej znajomości pamiętam jednak tylko ich kozie futra i córeczkę, o imieniu jak na zamieszkanie przystało- Olimpia. 


Kąpiel w ciepłym morzu z widokiem na górę greckich bogów. To wspomnienie chyba najbardziej przyjemne. Uwielbiałam te eskapady na plażę i pluskanie w przyjemnej wodzie kilka razy dziennie. Jednak choć był czerwiec, ok. piętnastej każdego dnia błękitne niebo  przysłaniały chmurki i padał deszcz. Nie była to jednak taka ulewa jak nad naszym rodzimym Bałtykiem, ale przyjemny przerywnik od upału. 

 


Grecja ma w sobie luz, spokój, ukojenie. To idealne miejsce na zresetowanie organizmu od telefonów, hałasu, zgiełku miast. Oliwne gaje, bezludne zatoczki niczym z filmu o Odyseuszu, krążące w powietrzu wspomnienia greckich bogów w zupełności zaspokajały moje wszelkie wymagania… jednak po kilku dniach błogiej beztroski nadszedł czas poznania Grecji z innej strony. Zatem w kolejnym poście zapraszam na szczyt Olimpu, do głośnych Salonik oraz zapoznanie z prawdziwą grecką perłą, czyli meteorami!