Kraków dobry na wszystko!

Ciężki tydzień, dużo pracy, a tu jak na złość nic nie idzie po twojej myśli i masz wrażenie, że z każdym dniem wszystko bardziej się wali… Co wtedy zrobić? Moja rada jest krótka, ale sprawdzona: 

“Jedź w podróż”



Po prostu, zabierz potrzebne manatki (nie za dużo), zarezerwuj coś na szybko i przed siebie. Spontaniczne wyjazdy sprawiają najwięcej frajdy i wcale nie kosztują zbyt wiele. Nie musi być od razu dookoła świata i na kilka lat. Wystarczą dwa dni i piękne miejsce, a uwierz, życie od razu staje się lepsze i przyjemniejsze. 

 

Decyzja podjęta- wyjeżdżam na weekend. Teraz najlepsze, ale zarazem najtrudniejsze pytanie- gdzie? 

Tym razem padło na Kraków i to był strzał w dziesiątkę!

 
Ledwo opuściłam moje miasteczko i już to podekscytowanie i ta myśl: “jedziesz, już jedziesz, zostawiasz za sobą szarą rzeczywistość nafaszerowaną problemami. Teraz liczy się tylko przygoda”. Słońce dopiero wschodzi, w sobotę fajnie dłużej pospać, ale jak na horyzoncie podróż, to szkoda czasu. Po drodze złoty brzask, malowniczo- tajemnicza mgła i zbliżająca się jesień. Na peronie chłód i pustki, za to w pociągu przyjemnie ciepło i bezpiecznie. Krajobraz Wyżyny Krakowsko-Częstochowskiej coraz bardziej się ukazuje. Dworzec centralny pozytywnie zaskakuje, zrywając ze znanymi wśród Polaków stereotypami: brudno, nieprzyjemnie, obskurnie. Szybka herbata z sokiem malinowym na rozgrzewkę i ruszam. 

W mgnieniu oka znajduję się na ul. Szpitalnej, mijając po drodze okazały gmach Teatru Słowackiego, potem przecinam urokliwą ulicę św. Tomasza, aż moim oczom ukazuje się tył Katedry Mariackiej. 

Na rynku tłumy zwiedzających, jarmark św. Michała w pełnym rozkwicie, pogoda przepiękna, zdjęcia nawet kiepskim telefonem wychodzą magiczne. Jestem oczarowana i przeszczęśliwa.  “Pewnie dopiero jadłabym śniadanie z perspektywą zbliżających się prac domowych, a tu: nie ma obowiązków, zmartwień, porażek, są tylko przyjemności, piękny Kraków, cudowna atmosfera.”- powtarzam sobie w duchu, nie mogąc się nadziwić temu pięknemu zakątkowi Polski.
 
Pomnik Adama Mickiewicza i Sukiennice

Opuszczam na chwilkę tłoczny rynek i znikam w podziemiach Sukiennic, w których mieści się muzeum. 

Gwar średniowiecznej ulicy, rekonstrukcje zakładów rzemieślniczych, pozostałości biżuterii i zabawek sprzed kilku wieków. Zwiedzanie tego muzeum to prawdziwa podróż w czasie do początków Polski, a do tego ci władcy puszczający oczko do turystów… Pozytywny dreszczyk emocji gwarantowany!

 
Z podziemi trafiam do Kościoła Mariackiego, chcąc kolejny raz ujrzeć majestatyczny ołtarz Stwosza, nieudolnie szukając legendarnej żółtej ciżemki i ruszam w dalszą drogę wśród przyjemnych dla ucha dźwięków gitary, stukotu koni zaprzężonych do białych bryczek w stylu retro oraz ulicznego występu grupy teatralnej. W Krakowie na każdym rogu czekają jakieś miłe niespodzianki, które umilają zwiedzanie.
 
Widok na ul. Grodzką


Ulica Grodzka doprowadza mnie do samego Wawelu. Ze wzgórza ukazuje mi się pięknie oświetlona panorama Krakowa i Wisły. Kontempluję ten widok, aby niedługo znów zgłębić tajemnicę podziemnych krypt, spoglądając po drodze pod kopułę Kaplicy Zygmuntowskiej. Kręte schodki kierują mnie jednak do Dzwonu Zygmunta. Aż wstyd się przyznać, ale panorama miasta tak mnie zachwyciła, że opuściłam wieżę bez dotknięcia króla polskich dzwonów.


Ta sytuacja tak naprawdę dała mi do myślenia- czasami wyznaczamy sobie turystyczne cele: w Krakowie dotknij Zygmunta, na rynku spróbuj precli, w Wenecji popłyń gondolą, w Pradze na Moście Karola, pomyśl życzenie, w Weronie napisz list do Julii, bo jak tego nie zrobisz to co? Pobyt będzie nieważny, życzenie się nie spełni, nie znajdziesz prawdziwej miłości? Przecież każdy może poznawać świat na swój sposób, a czasami to co nieoczywiste staje się ważniejsze. Poza tym, życie nie kończy się na jednej podróży. Oczywiście, wyznaję zasadę “carpe diem”, ale czy pośpieszne odhaczanie kolejnych punktów na mapie świata bez przeżywania podróży ma sens? Ten weekendowy wyjazd dał mi wiele fajnych wspomnień i to się liczy, a Dzwon Zygmunta dotknę następnym razem. Życzenie zawsze się znajdzie.


Widok ze Wzgórza Wawelskiego

 

 

Smok wawelski kusi, jednak czasu mało, więc wybieram Kazimierz. Ten zakątek Krakowa naprawdę warto odwiedzić, ale nie po to by zwiedzanie Krakowa, można było uznać za pełne, ale po to poczuć tą unikalną atmosferę, usłyszeć na żywo żydowską muzykę na ul. Szerokiej, poznać kawałek historii. Przenieść się na chwilę do innej rzeczywistości. Liczne synagogi, stare kamienice, klimatyczne zaułki, stylowe knajpki, Plac Nowy z oryginalną zabudową… mogę wymieniać bez końca.

Widok na ul. Szeroką

W powrotną stronę wybieram inną trasę, tym razem ul. Kanoniczną, aż po Mały Rynek. Po drodze słucham koncertu w kościele św. Piotra i Pawła, strzeżonego przez rzeźby dwunastu apostołów. Późnym popołudniem Mały Rynek jest prawie wyludniony, a ja marzę tylko o chwili odpoczynku w hotelu. Jednak kiedy tylko zapada zmrok ponownie stoję przed gmachem Sukiennic. Plany z filmowym seansem się krzyżują, więc nie pozostaje mi nic innego jak zasiąść wygodnie w knajpce z widokiem na Rynek i pochłaniać ten ciepły wieczór wszystkimi zmysłami.

Na pierwszym planie kościół św. Wojciecha, w tle Katedra Mariacka


Siódma rano, za oknem oświetlona wieża Kościoła Mariackiego. Nie zamierzam tracić czasu, gdyż chcę zobaczyć Kraków o poranku, zanim rozpocznie się jarmark, a na ulice wylegnie mnóstwo turystów. Zroszony bruk wąskich uliczek mieni się w blasku słońca niczym metaliczne koraliki. Mijam kościółek św. Wojciecha, Pałac pod Baranami, cały czas odkrywając coraz to nowe architektoniczne perełki. Miasto jest świetnie odnowione, jednak czasami znajduję pojedyncze budynki, żyjące świetlanym okresem, który dawno już przeminął. Błądzę w tych uliczkach nieświadomie, aż docieram do Placu Szczepańskiego. Następnie skręcam w ul. Floriańską, chcąc zobaczyć Basztę Floriańską, przy której znajdują się malarskie wystawy, a nieopodal Barbakan- dwa kolejne obowiązkowe punkty na mapie miasta. Jednak jak już wspomniałam, Kraków to nie tylko “Wawel i Sukiennice”, ale także magiczne, ciche, schowane w pajęczynie uliczek zakątki. Do takich miejsc należy np. uroczy moim zdaniem Zaułek Niewiernego Tomasza.


Zaułek Niewiernego Tomasza


Ostatni rzut oka na Rynek, to może jeszcze Mały Rynek… Do hotelu idę najdłuższą drogą, bo z Krakowem trudno się rozstać. Na peron podążam w zamyśleniu i z wielkim bananem na ustach, że przeżyłam tak cudowny weekend. Z tego wszystkiego wsiadam do innego pociągu i o mały włos nie trafiam do Gdyni… 


Tak właśnie skończyły się dwa dni, wspaniałe czterdzieści osiem godzin, podczas których zobaczyłam tak wiele pięknych miejsc i które będę wspominać przez chłodne, zimowe wieczory. O tym, że Kraków ma duszę nie muszę nikogo przekonywać, wystarczy tylko poczuć ten klimat na własnej skórze.