Relacja z bułgarskiego balkonu, czyli moje zapoznanie z Bałkanami

Oto już kolejna relacja z mojej ostatniej, dwutygodniowej podróży do Bułgarii i nie tylko. Pewnie zastanawiacie się jednak co do tego ma balkon… To teraz wyobraźcie sobie taką sytuację: jest pierwsza w nocy, a wy siedzicie na pewnym balkonie z widokiem na ciemne morze i pięknie oświetlone miasteczko, ramiona osmaga ciepły wiatr, słyszycie swoją ulubioną muzykę, przerywaną co jakiś czas cykaniem świerszczy…  Właśnie w tej scenerii zaczynam pisać tego posta, a jedyna myśl, która przychodzi mi teraz do głowy to to, że ten pobyt mógłby nie mieć końca…

Jak już pewnie się zorientowaliście preferuję aktywny wypoczynek. Lubię być codziennie w innym miejscu, zwiedzać całymi dniami piękne zakątki, chodzić, jeździć, latać… I taka była np. podróż na Mazury, ponieważ trasę układałam sama :). Podczas podróży do Bułgarii plan miałam już narzucony, a do tego skierowany przede wszystkim na odpoczynek. Taką ofertę wybrałam świadomie i nie żałuję, bo był i błogostan na plaży, i długie wędrówki, przystanek na Węgrzech, szaleństwo w morzu i na parkiecie, zwiedzanie zabytków oraz mnóstwo innych pozytywnych wrażeń.


Przyznam szczerze, że nigdy nie byłam w tamtym rejonie Europy. Moja trasa prowadziła przez Czechy, Słowację, Węgry, Rumunię, aż do Bułgarii. Pierwszy dłuższy przystanek był w Budapeszcie. To miasto majaczyło w mojej głowie od dłuższego czasu jako zagadka, którą chciałam poznać. Niestety przez dobę nie rozwikłałam tajemnicy stolicy Węgier, ale poczułam (oprócz 37-stopniowego upału) niezwykłą atmosferę tego miasta.

Będąc w Budapeszcie koniecznie odwiedźcie Wzgórze Zamkowe, z którego roztacza się piękna panorama na Peszt z budynkiem parlamentu, przespacerujcie się jednym z wielu mostów na Dunaju, zobaczcie Stare Miasto, które przypominało mi nieco Warszawę, a na koniec udajcie się na Wyspę św. Małgorzaty. Najlepiej późnym popołudniem, kiedy słońce już tak nie pali, ale nadaje Dunajowi piękną barwę. Na wyspie są m.in.: kompleks basenów, obiekty sportowe i liczne parki- to miejsce w sam raz do aktywnego odpoczynku. 



Budapeszt opuszczamy ok.19. Słońce pięknie zachodzi, po drodze mijamy plantacje słoneczników, które już do końca pobytu będą mnie zachwycać. Jest późny wieczór, na granicy z Rumunią rutynowa kontrola paszportów. Budzę się ok. 5 rano, a moim zaspanym oczom ukazuje się przepiękny widok-   pomarańczowe niebo poprzecinane różowymi śladami samolotów, kontrastujące z głęboką zielenią rumuńskich gór. To był jeden z najpiękniejszych wschodów słońca jakie widziałam. Jadąc przez Węgry lubię obserwować miasteczka,  nieco zaniedbane wsie, charakterystyczne, bogato zdobione, ale skromne domy, mężczyzn jadących na starych rowerach do pracy, starszych panów z wnukami podążających wozem konnym pewnie do jakiegoś sklepu, kobiety karmiące gospodarskie zwierzęta. Rumunia, pomimo że troszkę dzika, chaotyczna, ma swój urok. 


Wschód słońca nad Rumunią – zdjęcie nawet w połowie nie oddaje uroku tamtego widoku


Wreszcie docieramy do Byalej– naszego głównego celu. Polecam to miejsce każdemu, kto ceni sobie ciszę i spokój, jednak lubi też rozrywkę. 

Byala posiada dużo nowych apartamentowców, ładną, choć niepozbawioną kamieni i glonów plażę, dobrze wyposażone sklepy, nieduże, ale przyjemne tawerny. W weeknedy odbywają się lokalne występy taneczne i wokalne. Oprócz tego jest to dobra baza do dalszych wypadów, w pobliżu są np. Złote  Piaski, Słoneczny Brzeg, Warna, Nesebar, Burgas. Tylko przed wyjazdem poćwiczcie troszkę rozmowę na migi i podstawy rosyjskiego, bo w Bułgarii po angielsku raczej się nie dogadacie :). Na większe zakupy, mam na myśli pamiątki, polecam wybrać się do Obzoru ( 5 km w kierunku Burgas).


Widok na plażę w Byalej


Po kilku dniach spędzonych na odpoczynku, moja podróżnicza dusza, spragniona poznania nowych miejsc, nie wytrzymuje. Wraz z moim towarzystwem, wykupuję wycieczkę fakultatywną (najchętniej ruszyłabym w nieznane na własną rękę, ale jak mus to mus). 

Po godzinie drogi jesteśmy w Neseberze. Z nieba leje się istny żar, jednak mam na to swój patent. Na ramiona narzucam białą, mocno zwilżoną chustę i ruszam na na podbój zabytkowej wysepki. Moja chłodząca narzuta szybko schnie, ale przydrożne hydranty i miejskie fontanny, załatwiają sprawę.

Nesebar szybko zaskarbia sobie moją sympatię dzięki kilkunastowiekowym świątyniom, charakterystycznej zabudowie ( kamienny parter, drewniana góra) wąskim, kamiennym uliczkom i pięknym widokom morza (jak przystało na wyspę). Jedyne co nie oczarowuje to… ceny. Przewodnik powtarza, że tu nie można się zgubić, ale…

– O! Jaka ładna uliczka!

– Teraz chodźmy tędy.
– Tu też jest pięknie.
– Może teraz odbijemy w prawo?
– Skręćmy w lewo.

– Gdzie my właściwie jesteśmy?

Nie można? Można!


Kolejny punkt programu to Słoneczny Brzeg. Jak dla mnie zdecydowanie za bardzo zatłoczony, hałaśliwy, wielkomiejski… Łapię szybko promienie słońca na molo, zabieram z plaży nieco piasku do zrobienia ( oczywiście własnoręcznie) pamiątek i ruszam na bułgarski wieczór w miejscowości Bhata. 

Słońce zachodzi, na stołach lokalne potrawy, tj.: sałatka szopska, słodkości z ciasta francuskiego oraz gęsta zupa przypominająca nieco naszą grochówkę, ze sceny rozchodzi się muzyka na żywo, towarzystwo wokół międzynarodowe. Na dworze stoją zmęczone upałem osiołki, a ubrane w tradycyjne stroje kobiety wykonują prace ręczne (po bułgarsku). Potem spacer po rozżarzonych węglach ( w wykonaniu wyuczonego pana 🙂 ) i tańce połamańce do północy. Polecam każdemu!
Kolejne dni mijają w oka mgnieniu, aż tu nagle niespodzianka: na dworze chłodniej, ok. 22 stopni, na niebie szare chmury, ani grama słońca. To idealny moment, aby udać się na wędrówkę. Cel- plaża  Karadere, nazywana potocznie “dziką”. Będąc w Byalej, tą trasę trzeba pokonać. Umiarkowanym tempem zajmuje ona godzinę, ale widoki są niezapomniane. Niekończące się winnice, plantacje słoneczników, w oddali Morze Czarne, cisza i spokój. Plaża równie urokliwa, dużo muszelek i lecznicze błotka bez ograniczenia. Jednak idąc w pierwszą stronę zapamiętujcie kolejne zakręty, bo… można nie trafić z powrotem do miasta lub… dotrzeć do celu zupełnie inną drogą.

Dziki oset w pobliżu dzikiej plaży 🙂

W podróży powrotnej całodniowy przystanek w Hajduszoboszlo (uwielbiam węgierskie nazwy…). Samo miejsce przypomina zwykłe, małe miasteczko, a baseny… no cóż, nie powalają na kolana. Poza tym, wszędzie słychać język polski?! Tak jakbyśmy od razu teleportowali się do Polski, omijając Węgry, Słowację i Rumunię. Dobrze, że chociaż słodkie przekąski nieco ratowały sytuację. 
Ciekawe ile w nich akroleiny… 😀
Podróży do Bułgarii autokarem, choć długiej i mozolnej, nie zamieniłabym na samolot. Przez chmury nie da się zobaczyć rzeczywistości mijanych krajów, codziennego życia ich mieszkańców, czy charakterystycznych widoków, które nie mogły się znudzić. Tu słowackie góry, tam węgierskie słoneczniki, rumuńskie doliny, tafla Dunaju na granicy i Bułgarskie równiny…


Sama Bułgaria? Na początku miałam mieszane uczucia, ale na szczęście okazały się tylko stereotypami. Polubiłam upalny klimat tego kraju, jego różany zapach, nieco chaotyczny, luźny charakter. Było beztrosko, sielsko, trochę grecko… A kiedy zamykam oczy nadal widzę mój ukochany widok z balkonu na błękitne niebo, szafirowe morze i białe mury miasteczka… 

Na koniec dołączam jeszcze kilka informacji praktycznych dotyczących cen:

  • Bułgaria:
– mydełko różane – 2 BGN (lewów)
– t-shirt z nadrukiem- 18-20 BGN
– jedzenie na plaży- ok. 2 BGN
– wino bułgarskie- od 8 BGN wzwyż

  • Węgry:
– gałka lodów- 250-300 HUF
– pizza- ok.1300 HUF
– kartka pocztowa- 100 HUF