Mazurskie czary- relacja z pobytu w krainie jezior

Miało być rękodzielniczo i trochę z innej beczki, a tu znowu… podróżniczo. W sezonie wakacyjnym wygrywają podróże, ale mam cichą nadzieję, że na inne pasje czas się też znajdzie. A teraz koniec gadania, czas na relację z…

– Gdzie jedziesz na wakacje?

– Na Mazury- odpowiadałam dumnie i z pełnym przekonaniem.
– Na Mazury?? Tylko jeziora i komary… mnóstwo komarów, daj sobie spokój, nie warto…- padało zazwyczaj…

Jednak tym razem nie posłuchałam opinii innych. Namówiłam rodzinkę, opracowałam ambitną trasę i ruszyliśmy. Czułam, że muszę odwiedzić to miejsce, tym bardziej, że nigdy tam nie byłam. Wiedziałam, że będzie niezwykłe i… nie pomyliłam się!

Naszym pierwszym celem było Ruciane Nida, czyli jak pisały przewodniki- Brama Mazur. Trasa prowadziła przez Warszawę. Po ostatnim udanym wypadzie do stolicy (relacja tu), ucieszyłam się z tym odwiedzin. Najpierw mijaliśmy Stadion Narodowy, potem nasz ostatni nocleg, aż w końcu ukazała się nam cała panorama miasta.


– Zatrzymamy się tylko nad Wisłą, zrobimy zdjęcia i do samochodu- oznajmiliśmy panu na parkingu.

 – Przepraszam pana, jak daleko jest do tego mostu?- padło niedługo potem…
– Jakieś trzysta metrów, kawałek- i już było po nas…
– Chodźcie, pójdziemy tylko na most, będzie lepszy widok- zdecydowaliśmy niewinnie, jakbyśmy nie wiedzieli jak bardzo Warszawa potrafi być kusząca…

Tak to mniej więcej wyglądało…


a skończyło się tak:



W końcu jednak dotarliśmy na nasz pierwszy nocleg. Pogoda nie zachęcała do spacerów, ale mnie trudno odwieść od aktywnego wypoczynku, więc udało się jeszcze obejść część miasteczka, które wbrew pozorom jest dość rozległe oraz wysłuchać plenerowego koncertu przy porcie. Potem już do wieczora nuciłam „Englishman in New York”…

Jednak Mazury swoje czary rzuciły dzień później… 

Polecam gorąco mało znaną, ale za to bardzo malowniczą wioskę Wojnowo. Są tam dwie świątynie, molenna ( dom modlitw starowierców), przyjemna galeria obrazów, dużo bocianich gniazd, tradycyjne mazurskie chaty z malowanymi okiennicami, jezioro Duś i… mnóstwo spokoju.

Gałkowo i Kadzidłowo to miejsca szczególnie warte zobaczenia dla miłośników zwierząt, zarówno tych udomowionych jak i dzikich. Oprócz tego, w Kadzidłowie warto zobaczyć XIX- wieczny skansen, w którym można nawet spędzić urlop.

Dźwięki skrzypiec, recytowane wiersze Twardowskiego, porośnięta dzikim winem Leśniczówka Pranie w środku lasu i posąg siedzącego Gałczyńskiego, który zamyślony patrzy na taflę jeziora… Taki niezwykły klimat mógł być jedynie na koncercie w Praniu…


W drugim dniu opuściliśmy ruciane Nida i ruszyliśmy w kierunku… Kierunków było dużo, więc po kolei. Najpierw mijaliśmy tablice stacji badawczej, ostrzegające przed dzikimi konikami polskimi, potem odbyliśmy rejs promem po Jeziorze Śniardwy do Mikołajek. Następnie zwiedziliśmy odrestaurowany zamek krzyżacki w Rynie i znowu Mikołajki, a potem… to już tylko wieczorna mgła i pasące się sarny na kolejnym noclegu. Polubiłam tą spokojną atmosferę Mazur.

W Rynie oprócz zamku warto zejść nad malowniczo położone jeziora- Ołów i Ryńskie.


Zapowiadała się kolejna (nie)zwykła objazdówka. Do wieczora wszystko szło zgodnie z planem- Giżycko, Wilczy Szaniec (kwatera Hitlera), Kętrzyn, sanktuarium Św. Lipka. A potem… szło dalej, ale bez planu i spontanicznie. Najpierw udaliśmy się do Reszela, „bo to tylko 6 km”. Samo miasteczko ładne i przyjemne, jednak po tym jak padliśmy ofiarą oszustwa, a ja przeciągu na zamkowej wieży, mam mieszane uczucia… Ale najlepsze czekało nas na końcu, a dokładniej na drodze ze św. Lipki do Rynu. Taki tam sobie skrót. Podążamy zadowoleni z powrotem, słońce powoli zachodzi, za oknem malownicze widoki pól i lasów, w radiu ulubione przeboje.


– Zatrzymajmy się na chwilę!- krzyczę, bo za oknem ładnie oświetlone pagórki.
Pewna kobieta siedząca bezczynnie na krześle przy domu naprzeciwko zatrzymuje na mnie wnikliwy wzrok, jakiś mężczyzna daje psu jeść, a ja jak gdyby nigdy nic wyskakuję z auta, cykam kilka fotek i dalej w drogę. Kobieta jeszcze długo się za nami patrzyła…

***
– Co jest na tym polu? Takie białe kropki…
– To chyba bociany- padło bez przekonania.
– Bociany?! Tak!!! 

Cieszyłam się z tego cudownego widoku jak małe dziecko z gwiazdkowego prezentu. Bo jak inaczej zareagować kiedy ma się przed oczami czterdzieści bocianów, a w powietrzu jeszcze jakieś dziesięć szybujących. To pole było chyba najbardziej obleganą bocianią restauracją.

Kolejny dzień rozpoczęłam o 4.10. Chciałam koniecznie zobaczyć wschód słońca, jednak po przebudzeniu na niebie wisiały tylko ciężkie chmury… 

Jednak po późniejszym dotarciu do Mrągowa wyszło słońce, a my zasiedliśmy na pokładzie roweru wodnego. Dalsza trasa prowadziła przez spokojne i ukwiecone Braniewo, wietrzny i rozkopany, ale ładny Olsztyn, cichy i refleksyjny Gietrzwałd, aż do Starych Jabłonek z noclegiem.


Ostródę kojarzyłam tylko z jednego serialu, dlatego cieszę się, że teraz mam własne wyobrażenie. Miasteczko ładne, warte polecenia na dłuższy pobyt, a w dodatku można stamtąd wyruszyć na spływ Kanałem Elbląskim. W tym roku z powodu suszy, nie można przepłynąć go w całości ( Ostróda- Elbląg), ale poszczególne fragmenty są już dostępne. Warto uwzględnić rejs w swoim pobycie na Warmii, sielskie widoki gwarantowane, a do tego można spotkać m.in. czaple, kaczki i kormorany.


Nasz ostatni dzień wyjazdu ponownie okazał się spontaniczny… Dotarliśmy bowiem do Iławy, która nas kompletnie zaczarowała i urzekła. Pomimo niewielu zabytków, ma świetnie rozwiniętą ofertę turystyczną. Warto skorzystać z punktu informacji, który jest naprawdę dobrze wyposażony. Polecam też wszystkim rejs po Jezioraku i opłynięcie największej wyspy śródlądowej- Wielkiej Żuławy.


Tak wyglądała moja aktywna wyprawa po Warmii i Mazurach. Ten zakątek Polski dał mi więcej niż mogłam przypuszczać. Otrzymałam malownicze widoki, niezwykłe przeżycia, ciekawe niespodzianki, niecodzienną rozrywkę, spokój i ciszę oraz mnóstwo wspaniałych wspomnień. Mam nadzieję, że czar tego miejsca nigdy nie wygaśnie, a ja będę mogła odwiedzić Mazury jeszcze nie raz, tym bardziej, że mam teraz marzenie zwiedzania ich z perspektywy wody… 

Jeśli chodzi o moją autorską trasę polecam ją wszystkim- zarówno podróżującym samotnie, w grupie znajomych, rodzinom z dziećmi. Pomimo wielu miejsc i szybkiego tempa, można odpocząć i się zrelaksować. Warmia i Mazury są też świetnie przygotowane turystycznie, w każdym mieście znajdują się punkty informacji z folderami, mapami i przewodnikami. 

Na koniec tego dłuuugiego posta zamieszczam jeszcze skrót mojej trasy do powtórzenia, może ktoś z Was ruszy moim śladem :).





Dzień I: Warszawa, Ruciane Nida
Dzień II: Wojnowo, Gałkowo, Kadzidłowo, Ukta, Pranie
Dzień III: Wierzba, Popielno, Mikołajki, Ryn
Dzień IV: Giżycko, Gierłoż, Kętrzyn, Św. Lipka, Reszel
Dzień V: Mrągowo, Barczewo, Olsztyn, Gietrzwałd
Dzień VI: Ostróda, Kanał Elbląski
Dzień VII: Iława/Olsztynek