Alternatywne ferie w ciszy

Iść za sobą. To było takie moje małe postanowienie przednoworoczne.

Pierwszy krok? Pojechać w góry. Posłuchać tam ciszy. Odpowiedzieć na pytanie: Czego w końcu chcesz od życia?

Kilka dni później, na samym początku stycznia opcja na realizację planu pojawiła się sama.

Rekolekcje ignacjańskie w Zakopanem u Jezuitów.

5 dni zupełnej ciszy, bez telefonu. Potrzebna jest tylko Biblia, budzik, zegarek. Świat codzienny, kontakt z rodziną, rozpraszacze zostawiamy przed drzwiami. Tyle wiedziałam. I trochę się buntując, że po co ten radykalizm, nieco się bojąc, że po co mi to wszystko, z czystej ciekawości- ciekawe co usłyszę w tej ciszy i w zgodzie z własnym wnętrzem, które domagało się zimowych porządków, wysłałam zgłoszenie.

Potem była sesja, szalony wyjazd do Gdańska, cieplutki pobyt w rodzinnym domku, który upłynął na gotowaniu, nadrabianiu zaległości serialowych i książkowych oraz na spacerach po zaspach i drrrrrrryń! 5 rano- czas ruszyć na spotkanie.

Pomimo że uważam się za osobę wierzącą i wiara jest dla mnie fundamentem życiowych wartości, nie byłam gotowa na ten wyjazd i traktowałam go bardziej po świecku niż po bożemu. Chciałam się po prostu zatrzymać, zyskać nowe doświadczenie. Zupełna ciszy w dzisiejszym świecie? Nauka medytacji? To brzmiało na tyle egzotycznie, że po prostu chciałam spróbować.

Wtedy jeszcze nie wiedziałam, że oprócz siebie spotkam Boga. Że to nie będzie czas odpoczynku i ładowania baterii. Że te 5 dni będą najbardziej wartościowymi i inspirującymi feriami w życiu! Ośmielę się napisać, że cenniejszymi niż nauka jazdy na biegówkach i zwiedzanie Zakopanego, które początkowo były w planie.

CISZA

 

Grupa 60 obcych (lub prawie obcych, bo świat jest mały i wszędzie znajomych spotkać możesz) spędza 5 dni w domu rekolekcyjnym w ciszy. Co to znaczy? Nie rozmawiamy ze sobą, nie zadajemy pytań na forum, nie mamy kontaktu z rodziną, znajomymi, nie korzystamy z telefonu, nie słuchamy muzyki itd.

Wydaje się dziwne i krępujące? Tak. Czy baliśmy się tej ciszy? Trochę, bardziej chyba tego, co ta cisza za sobą poniesie, bo kiedy do umysłu nie dochodzą codzienne bodźce, a główną czynnością w ciągu dnia jest myślenie, (nie takie o zakupach i praniu w pralce, ale o sobie, relacji z Bogiem, bliskimi, światem, swoich słabościach, tych rzeczach tam głęboko w nas, do których nigdy nie chce nam się dokopać), to może się w głowie nagle pojawić coś, czego może byśmy wiedzieć o sobie nie chcieli.

Jaka jest rzeczywistość? Cisza to bogactwo XXI wieku. Jest niesamowicie przyjemna i wyzwalająca. Uwielbiałam się nią delektować. Byłam ja, Bóg, Tatry. Nic, co mogłoby mnie rozproszyć. Umysł, który potrafi się skupić. Myśli, które nagle spływają nie wiadomo skąd. Mnożą się, ewoluują, prowadzą w tylu różnych kierunkach. Masz nad nimi kontrolę. Pozwalasz im przepływać albo płyniesz z nimi. Nurkujesz, wnikasz, zanurzasz się coraz głębiej. Nie ma nikogo i niczego, co może cię wyrwać z tego stanu. Takie było moje doświadczenie ciszy.

 

Czy wyszło uzależnienie od telefonu? Nie. Wręcz przeciwnie. Gdyby nie kontakt ze znajomymi, rodziną, prowadzenie bloga, z przyjemnością już nigdy bym go nie włączała.

EMOCJE

 

W ciszy rodzą się różne myśli. Czasami bardzo zaskakujące, “nieoczywiście oczywiste”. Towarzyszą im emocje. To czego dowiedziałam się o nich na rekolekcjach, to fakt, że nasze emocje stanowią powierzchowną warstwę świadomości. Są cielesne, najczęściej związane z odczuwanymi w danej chwili bodźcami, często bardzo banalnymi jak np. ciepło, zimno, światło, ciemność. I tak jak po zapaleniu lampy, w sekundę ciemność zmienia się w jasność, tak szybko mogą się zmieniać nasze emocje.

Dlaczego warto to wiedzieć? Często pod wpływem emocji podejmujemy kluczowe decyzje. Ufamy uczuciom, które są przejściowe, ulotne. Skupiamy się na czymś, co jest tylko krótkim złudzeniem. Idziesz przez las w deszczu, czujesz mokre skarpetki, leci ci z nosa, masz dreszcze z zimna. Myślisz tylko o uczuciu dyskomfortu. Tym czasem ono jest przejściowe. Bo zaraz dochodzisz do schroniska, dostajesz gorącą herbatę, grzejesz ręce przy piecu. Czujesz szczęście, choć chwilę temu chciałeś się poddać.

Dlatego nie warto kierować się tylko emocjami, ale szukać tego, co pod nimi. Zaglądać pod tą “pierwszą” powłokę, która daje nam często mętny obraz rzeczywistości. Przebijać się przez warstwę strachu, niepewności, porównywania się z innymi. Rekolekcje ignacjańskie dają do tego wszelkie środki.

 

MEDYTACJA

 

Rekolekcje są oparte na Ćwiczeniach Duchowych, stworzonych przez Ignacego Loyolę, jeszcze zanim założył on zakon Jezuitów. Są więc skierowane przede wszystkim do osób świeckich.

Istotą ćwiczeń jest medytacja. Istotą medytacji jest nauka bycia “tu i teraz”. Nigdy nie miałam z tym do czynienia. Dopiero w Zakopanem nauczyłam się jak powinna wyglądać medytacja, jaką przyjąć postawę ciała, jak radzić sobie z pojawiającymi się rozproszeniami, angażować wszystkie zmysły, dążyć do bardziej efektywnego skupienia. W ramowym planie dnia mieliśmy odbyć trzy indywidualne medytacje po 45 min. i jedną zbiorową w kaplicy przed Najświętszym Sakramentem przez 35 min.

Jednak nie byliśmy pozostawieni sami sobie, jeśli chodzi o dobór tematów do rozmyślań. Przed każdą medytacją odbywało się “wprowadzenie do modlitwy”, prowadzone przez ojca jezuitę, który był naszym opiekunem. To on podawał nam tekst bazowy i puncta, czyli kroki rozmyślań. Zasypywał nas przy tym anegdotami, cytatami, hasłami, historiami ( ale źródłem nie było tylko Pismo Święte, pojawiał się autor “Opowieści z Narni”, Harry Potter, poezja, muzyka). Poruszał, bawił, zaskakiwał, odwracał tok myślenia, za każdym razem kiedy sądziłam, że już się odnalazłam, na nowo wyrywał ze schematów, mieszał powagę ze swadą.

 

Po co?

PROWOKACJA

 

Rekolekcje to nie przyklepanie. Wygładzenie Boga do obrazka z zeszytu od religii, a nas do jego mniej lub bardziej wiernych poddanych, którzy jak robią dobre uczynki to pójdą do nieba, a jak złe to do piekła.

To nie modlitwa od rana do nocy, wyśpiewywanie psalmów pochwalnych albo izolacja w klasztornych celach. To przede wszystkim świetny trening umysłu, który w ciszy wyostrza uważność. Wreszcie jest czas na zadanie sobie niewygodnych pytań, usłyszenie często jeszcze bardziej niewygodnych odpowiedzi o samym sobie.

Rekolekcje to prowokacja, zmiana myślenia. Nie, nikt z nas nie wstąpił do zakonu ani nie został świętym. Nie stałam się fanatyczką wiary, wręcz przeciwnie. Zyskałam zdrowe spojrzenie, na to co mnie otacza. Na świat, na ludzi, na moje ludzkie reakcje w codziennym życiu.

Rekolekcje to takie przebudzenie. Odwilż w sercu i duszy. Odmięka zależały lód przyzwyczajeń, roztapia się śnieg znieczulicy. Otwierają się oczy- na człowieka obok, na dobro świata, na obfitość tego, co mam.

Czułam złość, manipulację, mętlik, zmieszanie, wstyd, radość, energię, wdzięczność. Ją przede wszystkim. Pomimo, że niektóre medytacje nie były łatwe, tym bardziej kiedy schodziło się coraz głębiej do własnego wnętrza, zauważało się różne sytuacje, które powinny przebiec inaczej, czułam ogromną wdzięczność za ten czas.

Za te dni, które tak bardzo różniły się od mojej codzienności. Kiedy czas zwolnił, a ja przestałam na chwilę pełnić wszystkie role- córki, studentki, przyjaciółki, obywatela… Byłam tylko sobą, bez ocen, wymagań, oczekiwań, porównań, zasad.

Wiecie jakie to nieznane uczucie? Całkowita szczerość, wolność, świeżość.

BÓG

 

To On był tu najważniejszy, choć wymieniam go na końcu. Bo tak trochę u mnie było. W pierwszy dzień byłam zachwycona technikami medytacji, nagle odkryłam jak łatwo można odzyskać kontrolę nad własnym czasem, tym, o czym myślimy, czemu poświęcamy większość uwagi. Potem cieszyłam się ciszą, wschodami słońca nad Tatrami, spokojem, brakiem obowiązków.

Dopiero trzeciego dnia poczułam dlaczego tak naprawdę tu jestem. Od miesięcy pragnęłam gór zimą, ciszy, zwolnienia tempa. Od kilku lat podróże to całe moje życie. I nagle z moim plecakiem wyruszyłam tu. Gdzie mam widok na Giewont, nad którym codziennie różowi się niebo. Mam las dookoła, przestrzeń, czapy śniegu na drzewach, spokój. Właśnie wtedy zrozumiałam, że On kolejny raz zaprosił mnie na spotkanie w wymarzonych przeze mnie okolicznościach. Kolejny raz doprowadził mnie tu, gdzie chciałam być najbardziej. I czekał. W ciszy drewnianej kaplicy, smaganej ciepłym światłem zachodzącego słońca. Znów mogliśmy porozmawiać. O naszej relacji, przyjaźni. O tym, co przed nami, o tym jak postrzegam Jego i siebie. A gdzie w tym wszystkim świat, moje marzenia, ludzie. Jakie są moje priorytety, jak chcę żyć.

Otrzymałam tyle nowych obrazów Boga. Tyle perspektyw, z których mogę Go poznawać, zbliżać się do niego. To zupełnie inne doświadczenie wiary niż na mszy w kościele. Dużo bardziej charyzmatyczne, żywe, wyraziste, namacalne. Ale też intymne, dojrzalsze niż na pielgrzymce, kiedy dociera do każdego uczestnika tyle różnych bodźców. Tam jest raczej współodczuwanie, tu jesteś tylko ty i On.

Pamiętam jak w ostatni wieczór późnym wieczorem zeszłam po oblodzonych stopniach na mostek nad strumieniem. Było zupełnie ciemno. Słyszałam tylko szum wody pod moimi stopami. Zapamiętałam ten moment celowo- to dla mnie symbol najbardziej znaczącego odkrycia tych kilku dni- miłość jest w każdym z nas. Jej źródłem jest Bóg, w naszym sercu znajduje się dalszy bieg strumienia. To od nas zależy czy będziemy tą wodę czerpać, czy przekażemy ją światu wokół, czy poczujemy ją w nas samych.

JAK NA GŁODZIE

 

Na rekolekcjach robi się w głowie duży bałagan, ale po nim wszystko zaczyna się porządkować. Ma się dużo planów, postanowień, wniosków, pomysłów. Tyle że tam nie ma “rozpraszaczy”, nie ma codziennej listy spraw do załatwienia, nie ma tego, co przysłania nam Boga i nas samych.

Dzień po powrocie miałam wrażenie jakbym była więźniem wypuszczonym na wolność albo uzależnionym wracającym z odwyku. Tam miałam ustalony plan dnia, wyznaczone godziny posiłków i spotkań. Żadnych pokus, izolacja od telefonu, mediów społecznościowych, Internetu, świata. Każdy dzień był dobrem w czystej postaci. Wypełnianiem najprostszych obowiązków, spełnianiem podstawowych potrzeb.

A potem trzeba było wrócić. I wcielić nową wiedzę w życie. Umieć kontrolować siebie i swój czas w niesterylnym środowisku. Brać odpowiedzialność za to, co usłyszało się w medytacjach. Zobaczyłam jak szybko można znów wrócić do nawyków, od których chciało się uciec na stałe. Zrozumiałam jak silną wolę mają ludzie, którzy trwale wychodzą z wszelkich uzależnień, przechodzą przemianę zachowań, na stałe zrywają ze starym życiem. Teraz podziwiam ich jeszcze bardziej.

Alternatywne ferie w ciszy

Nawet nie wiecie jak po tych kilku dniach cieszyła rozmowa. Jak podczas pierwszej wizyty z sklepie nie wiedziałam, na co się zdecydować, bo miałam tak duży wybór! Z ostatnich posiłków nie pamiętam już smaków, ale głosy! Śmiech, radość, gwar, energię! Rozpiętość wiekowa była całkiem spora, choć ze względu na porę roku dominowali studenci, to poczuliśmy bycie we wspólnocie. Dumę z tego, że wytrwaliśmy w ciszy.

 

Cudownie było tam być, ale też wspaniale wrócić. I wcale nie trzeba było się bać. Teraz bardzo pilnuję tego, aby zachować w życiu to, czego nauczyłam się w ciągu tych 5 dni. Mam dużo pomysłów, jeszcze więcej inspiracji. Chcę je przekazać dalej, bo “świat jest do dzielenia, nie do gromadzenia”!

Zaprosiłam Boga do blogowego “Życia w turkusie”, jedynej sfery, do której Go nie wpuszczałam. Ale skoro jest najlepszym (s)twórcą wszechświata, to myślę, że nasza współpraca będzie świetną przygodą i przyniesie dobre owoce!

 

Trzymajcie się i nie dajcie się strachowi zatrzymać przed doświadczaniem życia! Tylko zmiana prowadzi do rozwoju!

P.S. Gdybyście byli zainteresowani ideą Ćwiczeń Duchowych i Domem Rekolekcyjnym Górka to tu znajdziecie więcej informacji: http://gorka.jezuici.pl/.