Tak dużo, tak pusto, a w sercu maj

Zaczęło się w majówkę. Moje majówki to do siebie mają. Wewnętrzne “ja” wtedy się budzi po zimie, szaleje na wietrze, chodzi po ścianach mojej duszy. Nie wiem czy znacie to uczucie, jak coś z waszego środka po prostu uwiera, skacze, domaga się wypuszczenia na świat, ale jakoś ze świata nie przychodzi zaproszenie. Więc chodzi niespokojnie, siłuje się samo ze sobą, zdrapuje tynki, nie daje się uciszyć.

Tak dużo, tak pusto, a w sercu maj

Dlatego choć blog ucichł totalnie, ja byłam pełna myśli, pytań, emocji. Tak pusto na zewnątrz, tak dużo w środku. Mnóstwo pisałam. Były godziny kiedy pozwalałam myślom po prostu płynąć. Przelewały się potężnymi strumieniami, a ja robiłam tylko prowizoryczne tamy w postaci kolejnych plików tekstowych wydłużających się przy głaskaniu psa albo przewracaniu stron studenckich podręczników…

A że obecna sesja nie pozwoli mi na merytoryczne treści podróżnicze ani dokończenie projektów rękodzielniczych, postanowiłam się podzielić kilkoma przemyśleniami z tej majówkowej powodzi.

I nie bez przyczyny wybrałam to słowo. Nie “odżywczy deszcz”, “twórcza toń”, “przypływ inspiracji”. Powódź. Niszcząca, bardzo destrukcyjna, samookaleczająca.

Wytykanie sobie błędów, katowanie wnętrza, poniżanie, poczucie beznadziejności, niespełnienia, żalu, zawodu.

Po takim okresie nie jest łatwo wrócić do optymizmu, akceptacji siebie, radości z życia.

To zadajmy kilka pytań.

Po co tak robić? Dlaczego czasami jesteśmy sami na siebie źli, smutni, wręcz okrutni?

Zapewne coś musiało się wydarzyć, jest jakaś przyczyna tego stanu.

W takim razie dlaczego człowiek dochodzi do momentu w swoim życiu, kiedy zadaje sobie wciąż pytanie: Co ze mną jest nie tak?

Załóżmy, że z każdym z nas wszystko jest “tak”. Tylko u każdego wybrzmiewa to inaczej. Jak z głosem. Ja słyszę mój głos inaczej niż druga osoba. Mam nieco inny głos słuchany z aparatu, inny z głośnika w telefonie. A to cały czas jeden głos. Podoba mi się czyjś głos, drugą osobę będzie irytować. Lubię czyjś śmiech, choć dla innych może być dziwny.

To cały czas “tak”. A jednak  trudno czasami nam to nasze “tak” przyjąć. Zaakceptować, że ono może być dla kogoś naiwne, śmieszne, płytkie, dziecinne, zbyt nerwowe, zagubione. Ale to nadal jest ważne, wartościowe, unikalne “tak”. I dla nas może być po prostu pełne marzeń, ukrytych celów, bez drogi, ale z kierunkiem, bez pewności, ale z wiarą. Dlaczego tak trudno wyciągnąć nam z drugiego człowieka jego wyjątkowość? Zrozumieć, że choć nam czyjeś “tak” wydaje się nieodpowiedzialne, zakłamane, tchórzliwe, denerwujące, jemu przynosi szczęście, poczucie sensu i chęć do życia.

Dobry obraz siebie

Im ktoś jest dla nas bliższy, tym bardziej jesteśmy czuli na krytykę. Tym gorzej znosimy nawet nieświadomie wytknięte mankamenty. Im ktoś zna nas bardziej, tym bierzemy jego obraz nas samych za wiarygodny. Ale tak nie jest!!! Niezależnie od zewnętrznych kompleksów, wewnętrznych porażek, sytuacji, które miały wyjść inaczej, a wyszły jak zwykle- nasz osobisty obraz powinien być priorytetem.  Jeśli uważasz, że jesteś zdolny do osiągnięcia takich czy innych rzeczy albo nadajesz się do tego czy owego, to nie pozwól sobie wmówić, że tak nie jest. Nie niszcz nawet małej wiary w siebie, tylko dlatego, że ktoś z zewnątrz ją niszczy.

Jeśli ktoś mówi ci, że czegoś nie da się zrobić, pamiętaj, że są to jego ograniczenia, nie twoje!

Nie oznacza to bezkrytycznego patrzenia na siebie. Ale właśnie ochronę przed autodestrukcją. Bo kiedy u mnie nastaje okres beznadziejności życia, od razu tracę chęci do zmian. Wmawiam sobie, że każdy pomysł jest i tak bez sensu, bo skoro do niczego się nie nadaję, nie warto się silić i cokolwiek zaczynać.

Powódź negatywnych myśli chlupocze w mojej codzienności w najlepsze. Czasami zatrzymam się na chwilę na jakiejś zielonej wysepce, kiedy zbiorę się na spacer do lasu lub rower na pola. Myślę wtedy, że czas się ogarnąć i poszukać wiosła.

Ma ktoś wiosło pożyczyć?

O dziwo znajduję je dość szybko. Zadaję dużo pytań do siebie i szukam racjonalnych (!) odpowiedzi i rozwiązań. Rok temu pomogła mi kartka ze spisanymi “strachami”. Dzięki niej rozprawiłam się z nimi z sukcesem, bo spojrzałam na wszystko z dystansem!

Obecnie jestem tylko na etapie wioseł. Za długo. Bo nie wystarczy je tylko skombinować, inspiracje przychodzą do głowy gładko. Mi szczególnie nocami, a właściwie “północami”. Między jednym dniem a drugim zdarzają mi się twórcze przemyślenia. Wtedy zakładam firmy, realizuję najbardziej szalone pomysły, rozmawiam z ludźmi, z którymi już dawno porozmawiać powinnam, jestem odważna, rozpoznawana przez dobre czyny, robię rzeczy niepowtarzalne. Wioseł, a wioseł.

Ale potem nastaje ranek, a mi brakuje sił, by się odepchnąć. Dziób mojej łodzi nie jest tak ostry, by przebić sztywną błonę uprzedzeń, strachów, racjonalnych, choć utrudniających krok na przód wymówek.

Wiatr w żagle

Wtedy jest etap łapania wiatru w żagle. Pozytywne myśli. Przykłady ludzi, którzy nie bali się zaryzykować. Którzy żyją naprawdę. O tak, ulubione pytanie mojego wnętrza: Czy żyjesz?

“Bo trzeba coś wybrać- zacząć żyć albo zacząć umierać”- Skazani na Shawshank

“Bo zaczynamy żyć, kiedy przestajemy się bać życia”- Dorothy Thompson

Więc karmię moją ekscelencję- leniwą egzystencję motywacją wszelaką. Mam potężne zasoby cytatów, obrazków, osób, przedsięwzięć, którymi mogę się inspirować.

Tak dużo, tak pusto, a w sercu maj

“Raz kozie śmierć”

Aż w końcu się odważam. Robię jakąś mini szaloną rzecz. W myśl wzniosłych idei, że żyje się raz, a żałuje się tylko niezdecydowania. Wyskakuję jak z procy ze swojej strefy komfortu, ale wystarczy drobne potknięcie, jedna porażka i wracam jak bumerang do bezpiecznego łóżeczka, zwijając się w kłębek.

Czy to już błędne koło? Nie, nie. To tylko życie.

Po pierwsze, dlaczego wracam(y) do kłębka w łóżeczku? Bo inspiracje i wiatr w żagle w rzeczywistości nie pochodzą z naszego środka, tylko z środka kogoś innego. Bo siła do przebicia tej niewidzialnej błony musi narodzić się w nas, niestety nie wyleci z kranu ani nie przyjdzie pocztą.

Możemy ją w sobie znaleźć, ale nie za darmo. Najpierw trzeba oddać wszystkie destrukcyjne myśli na własny temat. Wszystkie oceny, czyjeś opinie, nasze urojone uwagi, braki akceptacji i zrozumienia. To, że inni mogą, a my nie. Że normalnie by się przecież udało, ale dziś jest dzień, że nie ma opcji. A może jednak później albo kiedyś? Oj, to kosztuje. Ale produkt jest wart swojej ceny. I każdy musi ją ponieść, ryzykanci szczególnie.

Nigdy, ale to przenigdy się nie podpisuj.

Kiedy mamy już i wiosła, i pomyślne podmuchy, wystarczy tylko to połączyć i zacząć płynąć. Ale uwierzcie, nie chcielibyście mnie widzieć samą w kajaku na środku rzeki. Chyba że lubicie obserwować tonących, ale to zajęcie wydaje się dość makabryczne, więc darujmy i mnie i wam.

O ile nogi zaprowadzić mnie mogą na koniec świata, to ręce męczą się po jednej pompce. Ach, nie bądźmy aż tak hojni- pół pompki.

To jak używać wioseł efektywnie? Jak wreszcie przestać być ciepłą kluską i zrobić ze sobą coś sensownego? Jak dać się pomysłom urzeczywistnić?

Po pierwsze posadzić wokół siebie dużo retencyjnych mchów i chronić się przed powodzią negatywów! Potem zrozumieć, że nasze małe życie (nawiązanie do książki “Małe życie”, która też mnie ostatnio inspirowała) już zawsze będzie pełne dołków i pagórków. A może bardziej powywijanych zakrętasów, dwumetrowych labiryntów, do których ktoś w ferworze komplikowania trasy zapomniał dorobić mapy. I w tym całym pogmatwaniu trzeba jakoś znaleźć piękno. Radość z odkrywania, nawet jak myślimy, że już toniemy.

Bo za kolejnym zakrętem wcale nie będzie końca, tylko kolejnych milion zakrętów. A ja naiwna rok temu zrobiłam w jednym zeszycie kreskę. Pod nią miał być dosłownie “podpis spełnionej i szczęśliwej mnie”. I jakoś minęło prawie 365 szans odkąd teoretycznie mogę to zrobić, a ja jakoś nie miałam okazji dodać tam chociaż parafki…

Ale wiecie co? Ostatnio doszłam do wniosku, że nigdy się tam nie podpiszę! Zawsze chcę mieć przed sobą ten jeden cel więcej. Te kilka marzeń do spełnienia. Te kilka dodatkowych chwil szczęścia.

Wtedy ta kreska będzie miała prawdziwy sens. Bo co jeśli ta niewinna kreska to tak naprawdę linia życia?

P.S. 1 Ten tekst jest i dla was i dla mnie. Skoro zamieściłam instrukcję ogarniania łódki, to wstyd znów wrócić do łóżeczka, tym bardziej, że wakacje nadchodzą! Więc powiedzmy, że to taki dodatkowy wiatr w żagle. A Wy jak macie jakieś wiosła do użytku, to dzielcie się śmiało. I pamiętajcie, “tak” każdego z nas jest najpiękniejsze na świecie, a powodzie to klęski, które są złe, ale na szczęście kiedyś mijają! Nawet potop się skończył!

P.S. 2 Już wiem, że ten tekst będzie miał kontynuację. Powstanie jeszcze jeden, już niedługo, obiecuję, że będzie mniej słodko- gorzki. Opowiem w nim co pozytywnego wyłowiłam z tej majówkowej powodzi. 🙂

Tak dużo, tak pusto, a w sercu maj