Dlaczego pojechałam na Islandię i jak do tego doszło?

Czy jest tu ktoś kto pamięta mój majowy wpis o ogarnianiu życiowej łódki?

W jego podsumowaniu pisałam, że będzie kontynuacja. Trochę mi zajęło jej napisanie. A właściwie uporanie się z życiem. Ale jest, właśnie ją czytasz. Ten wpis będzie dotyczył ostatniej podróży na Islandię, ale nie tylko.

To była najbardziej spontaniczna oraz szalona decyzja w moim życiu i jednocześnie jedna z najlepszych przygód.

A jak do tego doszło, że znalazłam się w krainie wulkanów, siarkowych bajorek i wszechobecnych owiec?

Przełom kwietnia i maja, 2019

Mijam na ulicy ludzi i mam ochotę zapytać się ich, dlaczego wstali dziś rano, jaki sens ma ich życie.

Ja sama czuję się całkowicie światu niepotrzebna, słaba, jednym słowem “do niczego”. Denerwuje mnie to, że żyję tylko dla zaspokajania własnych potrzeb i obowiązków. Uczelnia, dom, sklep. Brak realizacji pomysłów, brak wiary, że jestem w stanie zrobić coś więcej niż zdać kolejne kolokwium. Potrzebuję nowych celów, robienia czegoś dla drugiego człowieka, samorozwoju.

16 maja

Dostaję na urodziny od przyjaciół notes z napisem: :”Może faktycznie to nie my wybieramy podróże, ale one nas.”

Początek czerwca, 2019

Ilość studenckich obowiązków rośnie proporcjonalnie do temperatur za oknem. Jedyne na co wystarcza mi czasu oprócz nauki do egzaminu to rower, jedzenie arbuzów z lodówki i jeżdżenie rowerem do Biedronki po kolejne arbuzy.

Moje życie nie drgnęło do przodu o żaden zrealizowany plan czy personalny sukces.

Siedzę nad atlasem anatomicznym już którąś godzinę. Mam dość. Jest późny wieczór, więc z braku laku, otwieram laptopa. Co może mnie pocieszyć? Podróże. Klikam sobie bez celu na grupy podróżnicze na facebooku. Zbliżają się wakacje, więc wszędzie jest mnóstwo ofert, w których jedni podróżnicy szukają równie zakręconych na punkcie zwiedzania świata kompanów swoich wypraw.

Nie pamiętam już co sprawiło, że zatrzymałam wzrok na ogłoszeniu o Islandii.

Tak, ten kraj był na liście moich marzeń. Ale na pewno nie w pierwszej 10-tce. Po prostu był. Bez ciśnienia.

Dlaczego Islandia to (nie) był kraj dla mnie?

Jestem zmarzluchem. O wiecznie zimnych dłoniach i stopach. Chodzę w czapce do samej wiosny. No i kocham słońce. Mój wrodzony poziom ostrożności jest wyższy niż u statystycznego człowieka. Od zawsze bałam się “wertepów”, omijam wszelkie przeszkody w postaci skał, pni i strumieni. A zimą ślizgam się nawet na chodniku… Nigdy nie spałam w namiocie. Boję się myszy i niepokoi mnie każdy nieznany odgłos, który mógłby zwiastować ich obecność. Nie posiadałam żadnego doświadczenia w campingowaniu ani sprzętu na tego typu wyjazdy. Nie miałam pojęcia jak się namiot rozbija. Bardzo łatwo się przeziębiam.

Dlaczego Islandia to był kraj dla mnie?

Kocham podróże. Te z dala od strefy komfortu, takie, gdzie trzeba coś od siebie dać, trochę się natrudzić. Chcę życia doświadczać. Uczyć się nowych umiejętności. Próbować różnych sposobów podróżowania. Potrzebuję wyzwania, żeby znów odnaleźć sens. Chcę zbierać wspomnienia. Tęsknię za naturą. Uwielbiam pustkowia.

Nigdy nie byłam dobra z matematyki, więc powyższe proporcje nie miały dla mnie żadnego znaczenia. Zresztą “miłość do podróży” to argument pozwalający dużo innych wymówek przeważyć.

Odpowiedziałam więc na ogłoszenie. Po obgadaniu kilku szczegółów ustaliliśmy, że jak wszyscy zdamy sesję, to do tematu wrócimy. I tyle. Napisałam wiadomość trochę z nudów nauką, a trochę z czystej ciekawości, co ten ruch może przynieść.

Przyniósł. Dwa tygodnie cudownej przygody! Ale tamtego wieczoru o tym nie wiedziałam. Szłam spać zadowolona jedynie tym, że udało mi się przez chwilę nie myśleć o stresie wywołanym zbliżającym się egzaminem. A Islandia? To jakaś odległa, zimna kraina, do której pewnie i tak na razie nie pojadę…

Koniec czerwca, 2019

O Islandii prawie już nie pamiętałam. Rozeszło się po kościach. Zdałam anatomię i to mi wystarczało do pełni szczęścia. Wróciłam do rodzinnego domu i oddałam się zajadaniu porzeczek rosnących prawie pod moim oknem. Oprócz tego wydarzyła się lawina nieplanowanych wydarzeń w mojej rodzinie, więc musiałam też uporać się z kilkoma trudnymi sprawami.

Aż pewnego dnia dostałam wiadomość: “Byłabyś zainteresowana Islandią? Jedna dziewczyna postawiła na inną podróż i mamy jedno wolne miejsce. (…) Przemyśl sprawę i daj znać. My już kupiliśmy bilety.”

Przez 3 dni chodziłam z tym pomysłem sama. Nie czytałam nic o Islandii. Nie miałam pojęcia jak się tam podróżuje. Znałam tylko ogólniki, że “kraina ognia i lodu”. Że piękne widoki, kapryśna pogoda.

Bo tu nie chodziło o Islandię, ale o mnie. Czy mnie stać na tą decyzję. Na spędzenie 2 tygodni z ludźmi, których kompletnie nie znam. Spanie w namiocie bez żadnego doświadczenia i to od razu w wymagających warunkach. Pokonanie osobistych ograniczeń, nawet tak prozaicznych jak mała wytrzymałość na zimno, niska odporność.

Ach, no i trzeba jakoś powiedzieć rodzicom. Że ich dziecko, które zimą najchętniej przeniosłoby swój pokój 10 cm przed kominek, chce jechać na Islandię. Pod namiot.

I wiecie co? Największym zaskoczeniem okazała się reakcja mojej Mamy, która przyjęła ten wyjazd tak samo, jakbym oznajmiła, że jadę do agroturystyki 15 km od domu. Wiem, że geny podróżnicze odziedziczyłam po niej, ale jednak myślałam, że bardziej ją zaskoczę. Chyba jednak za dużo gadam i żyję moją pasją, żebym mogła ją zagiąć…

Usłyszałam jedynie: “Powinnaś jechać, więc kupuj te bilety. W życiu trzeba być odważnym! Tylko nie mów tacie, że będziesz spać w namiocie, bo zabroni ci jechać!”

28.06.19r

Między obieraniem fasolki a tarciem ogórków na mizerię kupuję bilety!

I choć okoliczności nie są spektakularne, uważam, że w tym wszystkim najważniejsza była ta decyzja. Już nawet nie sam czyn zakupu biletów. To tylko skutek.

Najważniejsze jest to, co dokonuje się w twojej głowie. To uczucie, kiedy te wszystkie podróżnicze książki, relacje, filmy, prelekcje, cytaty zaczynają mówić. Najpierw przestawia się umysł. Zmienia się myślenie, podejście. Autostop, plecak, spanie na dziko- te zwroty przestają być już obce, nie brzmią egzotycznie i nieosiągalnie jak kiedyś. Czujesz, że prędzej czy później staną się twoim udziałem. Ale to wszystko, nie jesteś w stanie zrobić kroku naprzód w realnym świecie. Bardzo długo podróżowałam pod namiot tylko w głowie. Wyobrażałam sobie siebie z plecakiem i sakwami.

 

Tej wiosny wiedziałam, że jeśli nie zrobię kroku naprzód, zwariuję. Poczułam, że jestem gotowa. Nastał jakiś niespodziewany spokój, że to już czas! I nieważne jak w nocy będzie zimno, dam sobie radę. Nieważne, że nie mam doświadczenia- zdobędę je, nauczę się.

Zakup biletów spuścił ze mnie to całe ciężkie powietrze. Nie wiedziałam jak, ale wiedziałam, że sprostam tej podróży. Nadal nie znałam nikogo z naszej ekipy, nie miałam żadnego sprzętu.

Nie pojechałam na Islandię dla wodospadów, gejzerów i wulkanów. Nie pojechałam tam, aby coś komuś (sobie) udowodnić.

Pojechałam tam spełnić marzenie o studenckiej podróży na własną rękę. O spaniu pośrodku niczego, tam gdzie akurat zastanie nas noc. O tych wszystkich spontanicznych przygodach po drodze. O spotkaniu ludzi z całego świata, tej całej podróżniczej atmosferze, której nie doświadczę w hotelu z prywatną plażą. O oddaleniu się od strefy komfortu. Jedzeniu śniadania z widokiem na naturę. Przed namiotem.

“Czasami najrozsądniej jest nie starać się być zbyt rozsądnym”

Słyszałam nie jeden raz w te wakacje, że skaczę na głęboką wodę… A ja po prostu skoczyłam w przestrzeń, w której całkowicie się zadłużyłam!

Dlaczego Islandia

Jeśli w maju zobaczyłabym moją kartę pamięci z 1000 zdjęć Islandii, nie uwierzyłabym. Co najwyżej padłoby z moich ust: Nie dam rady, to na pewno nie ja.

Nie zawsze było mi w tej podróży łatwo. Ale nie o to przecież chodziło. Istotne jest to, że było warto. Może gdyby nie majowy kryzys, nie kupiłabym tych biletów. Gdybym czuła się w pełni spełniona, nie chciałabym zaryzykować i dać się ponieść przygodzie.

Teraz myślę, że to Islandia wybrała mnie. Nie wiem jak mogłam nie mieć jej na szczycie listy miejsc do odwiedzenia. Ale o tym zachwycie już w kolejnych wpisach.

Może też czasami czujesz się “do niczego”. Nie masz wiary, że szalone marzenie może się spełnić, ale mimo to nosisz w sobie to ziarenko.

Chcę ci dziś powiedzieć, że ono wykiełkuje niezależnie od twojej życiowej sytuacji, wrodzonych przeciwwskazań, wymyślonych ograniczeń i opinii ludzi wokół. A kiedy już poczujesz spokój, moment, żeby ta mała roślinka wychyliła się na światło dzienne, po prostu rusz przed siebie. Choćby na Islandię, jak ja :). W nas jest naprawdę mało rzeczy, których nie można pokonać.

I pisze to ta sama osoba, która teraz już wie jak się namiot rozbija (w słońcu, w ciemności, ulewie i wietrze), jak się w namiocie śpi, jak się campinguje, gotuje na pustkowiu, przechodzi przez strumienie i pozuje do zdjęć na wystających skałach! Patrząc na to, że podróże kocham tak samo jak przed wyjazdem, według mojej matematyki szaleństwo czyni nas tylko bogatszymi!