Chodź ze mną na spacer po Hoi An!

Hoi An to jest istna mieszanka- kolorowych lampionów, jedwabnych szali, a przede wszystkim historycznych wpływów i architektonicznych stylów.

Na jednej ulicy znajdziecie buddyjskie pagody, Most Japoński, chińskie hale zgromadzeń i francuskie postkolonialne kamienice.

To wszystko w otoczeniu wszechobecnej ciepłej żółci większości elewacji, niezliczonej ilości migających papierowych lampionów, pięknych kwiatów, ze smakiem mrożonej kawy w ustach i z bułeczką bhan mi w plecaku (a najlepiej w drugiej ręce!). Tego miejsca nie da się nie polubić!

Chodź ze mną na spacer po Hoi An!

Krótka historia miasta

Pierwszy port powstał tu jeszcze przed naszą erą, a założyli go Czamowie, wywodzący się od pradawnego plemienia żeglarzy. To oni jako pierwsi zamieszkiwali Wietnam Środkowy, który potem został przejęty przez Wietnamczyków. Obecnie stanowią mniejszość etniczną w różnych krajach Azji.

W późniejszych wiekach Hoi An nadal stanowiło ważny punkt handlowy, choćby dla chińskich i japońskich kupców, stąd dzisiaj możemy zwiedzać chińskie hale zgromadzeń i świątynie oraz drewniany Most Japoński z XVI w., który łączył dwa brzegi rzeki zamieszkiwane przez Japończyków i Chińczyków.

Zwiedzanie Hoi An w praktyce- o czym warto pamiętać

Starówka jest wpisana na listę światowego dziedzictwa UNESCO, stąd oficjalnie wstęp na Stare Miasto i do poszczególnych atrakcji jest płatny. W kilku bardziej uczęszczanych punktach znajdziecie kasy biletowe- można tam kupić bilet łączony na wstęp do kilku wybranych miejsc. 5 wejść kosztuje 120 k dongów. Przy wejściu osoba z obsługi odrywa karteczkę z jedną wejściówką.

Podsumowując, na Stare Miasto wejdziecie bez biletu, więc po uliczkach, mostkach i targowiskach można kręcić się do woli, ale do żadnej atrakcji (świątynia, hala zgromadzeń, dom kupiecki itp.) nie wpuszczą Was bez biletu.

Z czego słynie Hoi An?

Hoi An to miasteczko lampionów, krawców i wyrobów z jedwabiu (lub podróbek z jedwabiu).

W dniu pełni księżyca, każdego miesiąca odbywa się święto lampionów, w czasie którego wszystkie ulice i zaułki Starego Miasta podświetlone są przeróżnymi lampionami. Ma to niezwykły urok, ale jednocześnie ściąga do Hoi An tłumy turystów. Wtedy wszystkie sklepy i restauracje otwarte są dłużej, a po ulicach płynie tłum zachwyconych odwiedzających.

Dlatego warto zostać tam choć dzień dłużej i zobaczyć, że zapalonych lampionów ubędzie niewiele, za to będzie można cieszyć się nimi w kameralnej atmosferze. Popularną rozrywką są też rejsy oświetlonymi łódkami po rzece, kiedy można obserwować rozświetlone miasto z perspektywy wody. Warto się targować, nawet w dzień święta lampionów można znacznie obniżyć cenę rejsu.

O Hoi An usłyszałam pierwszy raz z magazynu Traveler, w którym znajdował się artykuł o polskim podróżniku, który przyjechał tam po garnitur! Rzeczywiście tradycja krawiecka jest w Hoi An bardzo długa, ale bynajmniej nie opiera się na szyciu tradycyjnych strojów. Królują europejskie balowe suknie i garnitury, ale zanim poddacie się przymiarkom, upewnijcie się, że materiał, z którego chcecie uszyć swoją kreację nie rozpadnie się po jednym wieczorze, a dany punkt krawiecki jest sprawdzony i godny zaufania.

Trzecia rzecz to jedwab. Może zakręcić się w głowie od ilości jedwabnych szali. Oczywiście w różnej cenie i jakości.

Co warto zobaczyć?

Historia Hoi An jest bardzo zawiła, bo przez stulecia panowali tu władcy różnych krajów i mocarstw. Były okres, kiedy po jednej stronie rzeki mieszkali Japończycy, a po drugiej Chińscy kupcy. Później nastał okres kolonizacji francuskiej, wojny wietnamskiej, aż wreszcie miasto wróciło do rąk Wietnamczyków. Stare Miasto składa się z sieci wąskich uliczek, ale wszystkie najważniejsze punkty umieszczone są wzdłuż dwóch równoległych ulic, między którymi rozciąga się targ.

Zaznaczyłam je na mapie- znajdziecie ją na końcu wpisu.

Myślę, że optymalną opcją jest odwiedzenie po jednym z każdego rodzaju miejsc, czyli jednej hali zgromadzeń, świątyni, domu kupieckiego czy warsztatu rzemieślniczego.

Hoi An było przez wieki zagłębiem wymian handlowych, rzemiosła i stacjonowania wpływowych kupców. Obecnie w wielu kamienicach znajdziecie muzea, warsztaty rękodzieła oraz miejsca pamięci poszczególnych rodów.

Moje ulubione zabytki Hoi An:

Moim zdaniem warto odwiedzić Kantońską Halę Zgromadzeń zaraz przy Moście Japońskim (sam most oczywiście też) Na jej tyłach znajduje się ogród z okazałymi posągami smoków. Następnie Halę Zgromadzeń Phuc Kien, połączoną ze świątynią bogini morza, moim zdaniem jest najbardziej kolorowa i malownicza. Po drugiej stronie mostu znajduje się Dom Rodziny Phung Hung, gdzie na parterze znajdziecie styl japoński, a na piętrze chińskie. Oprócz tego odbywały się tam pokazy tkackie.

Hoi An

A najbardziej polecam po prostu powłóczyć się niespiesznie po tych wąskich uliczkach, wstąpić na kawę, poprzyglądać się ręcznie malowanym lampionom i poczuć to wszechobecne ciepło oraz klimat tego miejsca.

Hoi An, o ile przyjedziecie tu w inny dzień niż oblegane święto lampionów, jest kameralne i niezwykle urokliwe. Ciche zaułki skrywają rodzinne knajpki, gdzie obiad spożywa się na krzesełeczkach zaraz przy ulicy, pod domami rosną mandarynki, na rogach sprzedawane są liczi i smocze owoce, a wokół słychać tylko skuterki. Żółć kamienic otula oczy, nadając miastu ciepły, słoneczny klimat.

Hoi An

Tajemnica wietnamskiej kawy:

To właśnie z Hoi An przywiozłam do Polski zestaw do parzenia kawy. To malutkie metalowe naczynie, które widzicie na zdjęciu. Wsypuje się do niego kawę i zalewa wrzątkiem, a następnie czeka na przefiltrowanie przez dwa elementy z dziurkami. Jak widzicie, nie uzyskuje się całej szklanki kawy, bo musi znaleźć się jeszcze dużo miejsca na gęste, skondensowane mleko oraz lód! I wtedy to jest idealna wietnamska kawa! Słodka, zimna, przepyszna!

Czego warto w Hoi An spróbować?

To jak już jesteśmy przy kawie, to może od razu jakieś jedzonko?

Regionalnym daniem jest cao lau. To potrawa składająca się z makaronu ryżowego, wieprzowiny i zielonych warzyw. Jej unikalność podobno wywodzi się od wody do gotowania makaronu, która pochodzi tylko z wybranych studni w Hoi An.

My próbowałyśmy dwóch wersji cao lau. Jedną w restauracji z widokiem na rzekę! Trudno chyba o piękniejszą scenerię walentynkowej kolacji.

Knajpki z tym widokiem znajdują się przy głównym deptaku-  Bạch Đang.

Powtórka tego dania pochodziła już w ulicznej garkuchni, czyli wietnamski standard- plastikowe pałeczki, malutkie krzesełka przy maleńkim stoliczku, gorąco buchające z prowizorycznej “kuchni” na chodniku i danie- tanie, a jak zawsze przepyszne!

Nie tak łatwo od razu znaleźć uliczne stoiska z cao lau. Są nieco na uboczu, ale wciąż nad rzeką. Lokalizacja będzie zaznaczona na mapie poniżej.

Kolejna rzecz, która znana jest w całym Wietnamie i stanowi pozostałość czasów francuskiej kolonii- bagietki bhan mi!

Uwielbiałam te bułeczki! I choć, oprócz Phu Quoc próbowałam ich w każdym miejscu, to w Hoi An były zdecydowanie najlepsze! Oprócz nich knajpa oferowała też tradycyjne naleśniki. Mniam!

Kanapki składają się z bagietki, a w środku są wietnamskie dodatki- warzywa, zioła i mięso.

Nazwa knajpki to Bánh Mì Phượng. Przygotujcie się na duże kolejki, ale warto!

Polski akcent Hoi An

Po wojnie wietnamskiej do Wietnamu przyjeżdżali architekci i konserwatorzy w celu renowacji zniszczonych zabytków. Wśród nich znalazł się Polak- Kazimierz Kwiatkowski, który zajmował się odnowieniem i rekonstrukcją kompleksu świątyń- Mỹ Sơn. Pobliskie Hoi An miało być dla niego destynacją na krótki urlop. Kwiatkowski jednak nie skorzystał z możliwości odpoczynku, a zamiast tego przeszedł się przez zniszczoną starówkę, która miała zostać w niedalekiej przyszłości wyburzona i zauważył, że budynki reprezentują różne style architektoniczne oraz bogatą historię. Dzięki jego interwencjom zabytkowe kamienice Hoi An zostały uratowane i odrestaurowane, a w późniejszych latach wpisane na listę UNESCO.

Sam Kwiatkowski jest znaną postacią Hoi An, jego pomnik znajduje się w centrum miasta.

Hoi An

.

A może nad morze?

Hoi An to też świetna baza wypadowa na pobliskie plaże! Można tam z łatwością dotrzeć rowerami, wiele hoteli i “homestay’ ów” oferuje je za darmo. I nawet jeśli moje hamulce hałasowały na drodze porównywalnie z klaksonami, wspominam tą przejażdżkę bardzo przyjemnie! Zaledwie 4-5 km od miasta rozciąga się nadmorski brzeg. Co więcej, trasa prowadzi przez malownicze pola ryżowe i senne wioski. Dodatkowa atrakcja sama w sobie!

Kolejną niespodzianką był fakt, że owocowe koktajle przy samej plaży były dużo tańsze niż w Hoi An, więc od razu zamówiłyśmy podwójne porcje!

Naszą uwagę zwróciły też oryginalne drewniane łodzie na brzegu, które wyglądały jak gigantyczne łupinki od orzechów.

Plaże może nie były tak rajskie jak na Phu Quoc, ale uroku też im nie brakowało.

A wiecie co było wtedy najlepsze? Jazda tym rozklekotanym rowerem w czasie złotej godziny, kiedy słoneczko już powoli zachodziło, ciepło pokrywało każdy skrawek ciała, ryż spokojnie się kołysał na delikatnym wiaterku, a dzieci z okolicznych wiosek puszczały w niebo kolorowe latawce. Ulotna chwila beztroski!

Chodź ze mną na spacer po Hoi An

 

Informacje praktyczne:

  • dojazd: my do Hoi An przyjechałyśmy z lotniska w Da Nang (30km- koszt taksówki to 220-250k dongów); można też autobusem, ale przystanek nie jest bezpośrednio przy lotnisku- Da Nang to duże miasto, stąd nie miałyśmy ochoty w samo upalne południe, z ciężkimi plecakami szukać go przez kilka godzin i wybrałyśmy targowanie się z panami taksówkarzami; ostatecznie cena wyszła przyzwoita, jak na daleki dystans
  • W Hoi An spałyśmy w rodzinnym homestay’u Coco Geen House, ale nie polecamy go; sama idea fajna, ale trafiłyśmy na lekko despotyczną panią właścicielkę- bycie obserwowanym w czasie krojenia ananasa we wspólnej kuchni, dostanie na śniadanie jednej szklanki napoju bez możliwości dokładki albo odwiedziny pokoju w czasie naszej nieobecności i przestawianie naszych osobistych rzeczy jednak naruszały moje poczucie prywatności…
  • wszystkie wspomniane miejsca znajdziecie na tej mapce: klik!

Po więcej wpisów z Wietnamu zapraszam tutaj: kategoria Wietnam