Spacerem po Warszawie, czyli stolica i okolice na weekend

Wyjazd do Warszawy był dla mnie jak prezent od losu i bilet na ostatni seans względnej normalności w pandemii.

Jeszcze bez maseczek na świeżym powietrzu, jeszcze bez zastraszających rekordów zachorowań, jeszcze bez tej brzydkiej, deszczowej jesieni, która chlupocze nam w butach i sercach. W tym wpisie będzie tylko słonecznie!

 

Przyjechaliśmy w piątek. Studia nie stanęły na wysokości zadania, wykłady zostały pokonane przez problemy techniczne, więc my z bananowymi muffinkami w dłoni ruszyliśmy na zwiedzanie stolicy.

Jak powszechnie wiadomo, studenci lubią zniżki, a szczególnie miejsca, gdzie coś jest za darmo :P.

I tak było paradoksalnie w… Centrum Pieniądza NBP. To gmach przy ul. Świętokrzyskiej, w którym na trzech piętrach można poznać historię pieniądza od zarania dziejów, zobaczyć pierwsze banknoty i monety, poznać proces produkcji pieniędzy, ich systemy zabezpieczeń, projekty, które nigdy nie weszły do obiegu, poszerzyć wiedzę na temat giełdy papierów wartościowych i wielu innych aspektów związanych z pieniędzmi. Nie jest to jednak nudne muzeum, ale interaktywna, nowoczesna wystawa z wieloma wizualnymi bajerami i rozwiązaniami, dzięki czemu nawet taki ktoś jak ja, kto się bankowością w ogóle nie interesuje, był bardzo zaciekawiony!

Wystawa bezpłatna jest zawsze, oprócz poniedziałków kiedy jest nieczynna ;).

Kolejną atrakcją “za darmo” była bardzo ciekawa wystawa fotograficzna na temat Warszawy zaraz po zakończeniu II wojny światowej. Kilkadziesiąt czarnobiałych zdjęć o codzienności. Ale już nie tej wojennej, a wolnej, w trakcie odbudowy. Modelka prezentująca modę na jesień 46r., pani jedząca zupę w mieszkaniu, którego frontowa ściana jest zburzona, tak że siedząc przy stole jest w całości widziana z ulicy. Wystawa jest czasowa i znajduje się w Dom Spotkań z Historią, w pobliżu Krakowskiego Przedmieścia. To kolejne zaskoczenie. Poszliśmy tam trochę z przymrużeniem oka, bo nazwa instytucji nie wskazywała na najbardziej rozrywkową atrakcję Warszawy, ale znów nas bardzo pozytywnie zaskoczyła!

A potem wieczorny spacer brukowanymi uliczkami.

Pewnie pisałam to już tutaj ileś razy, ale mam słabość do okien. Nie do konkretnego rozmiaru, kształtu, typu. Ja po prostu uwielbiam okna, które mają “to coś”. Poza tym dla mnie okno ma duże znaczenie symboliczne, bo to nowa perspektywa, a jednocześnie bariera, bo “słowa to okna, a czasem mury” itd. Wracając do okien warszawskich, one całkowicie mają “to coś”. A szczególnie te delikatnie uchylone. Na tle oświetlonej ceglanej ściany. W środku widać ciepły półmrok. Słychać czasami muzykę, czasami rozmowę. Składają się z sześciu lub ośmiu szyb i tylko jedna jest uchylona. To tak pięknie wyglądało!

Spacerem po Warszawie, czyli stolica i okolice na weekend

Miejsce noclegowe było dla mnie kolejną niespodzianką. Kilkanaście pokoi i tylko jeden z balkonem- nasz. Z balkonem, który wychodził na samo Krakowskie Przedmieście! Można było na nim stać z kubeczkiem wina w dłoni i patrzeć się na Zamek Królewski w oddali, ludzi pod nami i ogromną reklamę pierogów na chodniku. Były “mniam, so yummy!”

Ale najlepsze w tym miejscu okazały się poranki! Choć pierwszego z nich musieliśmy wcześnie wstać, bo  zapisaliśmy się na wycieczkę PPTK do Kampinoskiego Parku Narodowego! Jego granica przebiega zaledwie kilkanaście kilometrów od Warszawy! To już mój 5 w tym roku park narodowy! Jako niedoświadczona w kwestii wycieczek PTTK, myślałam, że będzie pan przewodnik, my i… może jeszcze z jakieś 2-3 osoby. A była naprawdę pokaźna grupa, o średniej wieku 65+… Ale to zupełnie nie było przeszkodą, bo każdy szedł w swoim tempie i mógł w spokoju podziwiać uroki natury.

Jeśli chcielibyście odwiedzić Kampinoski Park Narodowy na własną rękę to polecam udać się komunikacją miejską/autem do miejscowości Laski i tam wejść na jeden z licznych szlaków. My w czasie naszego spaceru odwiedziliśmy np. Górę Ojca.

Wiedzieliście w Parku Kampinoskim są wydmy? I to całkiem rozległe. Tyle, że nie wyglądają tak pustynnie, jak te w Słowińskim Parku Narodowym, ale są na ogół porośnięte lasem sosnowym i tworzą charakterystyczne pagórki.

Po powrocie z parku słoneczko i ciepło wokół od razu wygoniły mnie na spacer.

Postanowiłam odwiedzić Ogród Saski, w którym fontanna od zawsze kojarzy mi się z polską komedią romantyczną (pierwszą jaką w życiu obejrzałam 😄- “Tylko mnie kochaj”).

W parku poczułam, że mój żołądek patrzy już bardziej na lokale gastronomiczne, niż zabytki wokół, więc zaczęłam się rozglądać za jedzonkiem. Zerkałam na kilka lokali- od kuchni arabskiej do tajskiej, aż wreszcie zobaczyłam szybę, za którą siedziało dużo młodych ludzi z pokaźnymi misami.

Miejsce okazało się być uroczą, malutką wietnamską knajpką, idealną dla mnie! Zamówiłam zupę pho, od razu wracając wspomnieniami do beztroskiego lutego i sajgońskiej pho, która nas w Wietnamie powitała! Warszawska była ogrooomna, w końcu lokal nazywał się Du-Za Mi-Ha. Jedyny minusik za zbyt mało kolendry i innych świeżych ziółek, ale poza tym… Oh, mogliby otworzyć filię we Wrocławiu- chodziłabym! Co więcej, ta naprawdę ogromna porcja zupki z mięskiem, makaronem ryżowym, kiełkami, sosami i zieleniną kosztowała zaledwie 13 zł, co na warunki warszawskie jest naprawdę dobrą ceną!

Pamiętajcie więc- Du-za mi-ha na Złotej 3 to złoto! (Są jeszcze jakieś dwie inne lokalizacje jakby coś).

Reszta dnia upłynęła na spacerze Traktem Królewskim, od Krakowskiego Przedmieścia, przez Nowy Świat, Plac Trzech Krzyży, Aleje Ujazdowskie, Park Ujazdowski, aż po Łazienki Królewskie.

Niby długa trasa, ale pokonaliśmy ją bardzo sprawnie, a do tego mogliśmy się pochwalić, jak to dużo już  nie zwiedziliśmy! Polecam szczególnie wspomniane parki.

Ujazdowski urzekł mnie mostkami, altankami i białymi ławkami. Czuć było zbliżającą się jesień i wieczorne ukojenie. Bardzo przyjemne miejsce. Ciekawym zakątkiem jest osiedle fińskich domków Jazdów, które częściowo zaadoptowane są na instytucje kultury, a inne są prywatne.

Łazienki Królewskie odwiedziłam już kilka lat temu, ale zupełnie nie pamiętałam, jak bardzo są one rozległe!

Słońce powoli zachodziło, a my beztrosko błądziliśmy to w górę, to w dół po kolejnych alejkach. Odwiedziliśmy kilka znanych punktów, rozpoczynając od pomnika Chopina, kończąc na Pałacu na Wyspie, który pięknie wyglądał na tle różowego nieba. Kiedy już byliśmy na prostej drodze do wyjścia z parku okazało się, że brama, którą chcieliśmy wyjść jest zamknięta. Wokół już całkowita ciemność i żadnej latarni po drodze. Park jest zamykany o 21, a było chwilę po 19, zdziwiliśmy się więc, że w tak znanym miejscu nie ma żadnego oświetlenia. W końcu błądząc i krążąc, znaleźliśmy wyjście!

Teraz najbardziej fotograficzna część opowieści.

Z samego rana, po balkonowej sesji 😄, opuściłam nasz uroczy hostelik i poszłam z aparatem przed siebie.

Najpierw w stronę Zamku Królewskiego, później uliczkami za nim. Było cicho, pusto i ciepło, jakby znów  nastał czerwiec i to jeszcze taki sprzed pandemii. Znalazłam taras widokowy- Gnojna Góra z widokiem na Wisłę, Kamienne Schodki i wiele pięknych kamieniczek, drzwi, schowanych ogródków i malowniczych zakamarków. Spacerowałam, skupiając się tylko na detalach wokół. Jedynym celem było uchwycenie tej magii na zdjęciach, poznanie tego, co kryło się za następnym zakrętem. Już dawno nie czułam się tak szczęśliwa, mimo że spacerowałam tam zupełnie sama.

Teraz możecie udać się na spacer wraz ze mną:

Spacerem po Warszawie, czyli stolica i okolice na weekend

Na koniec mojego spacerku zakupiłam pączka z brzoskwiniami i imbirem (przepyszny! polecam mini cukiernię 5 Ciastek) i weszłam na taras dzwonnicy kościoła św. Anny. Wstęp za bilet studencki to 7 zł.

Z tarasu rozpościera się widok na Krakowskie Przemieście, Plac Zamkowy, Wisłę i warszawskie wieżowce. Bardzo polecam odwiedzić to miejsce.

Ostatnim punktem wycieczki było Muzeum Polin. Od dawna chciałam je odwiedzić i wreszcie się udało.

Muzeum jest ogromne, można spędzić tam cały dzień, a i tak nie zdołać przeczytać wszystkiego. Jest podzielone na kilka sekcji tematycznych- okresów z historii Żydów. Znajdziecie tam opis zwyczajów, codzienności, historie pojedynczych osób, od starożytności aż po holokaust i czasy współczesne.

Co więcej dla dzieci między 7 a 16 rokiem życia i studentów przysługuje zniżka “Muzeum za złotówkę”, więc nasz bilet na kilkugodzinne zwiedzanie kosztował zaledwie 1 zł. W czwartki wstęp bezpłatny.

Plusem w oglądaniu wystawy jest możliwość zrobienia sobie przerwy i wyjścia z ekspozycji np. do restauracji czy holu głównego, a następnie powrotu w miejsce, w którym się skończyło zwiedzać, bez konieczności zaczynania od początku.

Trafiliśmy też na festiwal kuchni żydowskiej w restauracji wewnątrz muzeum, więc postanowiliśmy zjeść tam obiad… Największy obiad w życiu! Nawet te domowe w czasie świąt muszą ustąpić mu miejsca pod względem wielkości! Na zdjęciu jest porcja dla jednej osoby- przystawka, zupa, danie główne składające się z kilku rodzajów mięs, talerz z dodatkami rybnymi i warzywnymi- bardzo ciekawie marynowany kalafior i cebula oraz talerz z sałatką. Uff, na samą myśl, znów staję się pełna!

To był tak piękny weekend, że najchętniej zaplanowałabym kolejny i jeszcze kolejny! Choć ten udał się znakomicie, a był zupełnie… bez planu. W Warszawie jest jeszcze tyle do odkrycia. Trzymajmy kciuki, żebyśmy jak najszybciej mogli poznawać ją bez oddechu pandemii na plecach.

Bądźcie zdrowi na duchu i ciele, do zobaczenia w kolejnych słonecznych wpisach!