Dlaczego polskie kurorty straszą?

Kocham Polskę. W 99%. Tą przewagę tworzą wszystkie miejsca, które odwiedzam każdego roku. Skrupulatnie odkrywam kolejne regiony, miasta, województwa, krainy. I wciąż czuję zachwyt, dając się znowu Polsce pozytywnie zaskoczyć. Nawet jeśli jest to zwykła wieś zagubiona przy granicy, po której biegam o siódmej rano z aparatem (bo nie mogę spać, wiedząc jak tu pięknie), odpowiadając uśmiechem na zdziwione miny jej mieszkańców, którzy nie dostrzegają w tym miejscu nic nadzwyczajnego…


Ale jest jeszcze 1%, którego nie mogę znieść… Pytam więc dlaczego?


Polacy uwielbiają podróżować. Szczególnie nad Bałtyk i w Tatry. Chociaż w Karkonoszach też już ciężko przejść. Nie mówiąc o Solinie czy Mikołajkach. Lubimy kurorty, nieprawdaż? Rzadko zastępujemy je Podlasiem, Roztoczem, Jurą czy Ziemią Lubuską…

Nie ma w tym nic złego, każdy wybiera to, co lubi. Jednak często nie zauważamy, że te popularne wakacyjne destynacje z roku na rok… straszą coraz bardziej. Strefa gastronomiczna ściga się z pamiątkami. Stragan pcha kolejny kram wypełniony neonowymi plastikami prosto z Chin. Nagle już nie widać tradycyjnej tatrzańskiej zabudowy. Jest za to ogromny bilbord reklamowy…

Nie wiem jak dojść na szlak, ale do marketu trafię na pewno. Przecież mapa z drogą dojazdu zasłania połowę fasady drewnianej, karkonoskiej chaty…

Nie zdziwię się, jeśli za kilka lat w Gdańsku zjem oscypka, a w Białce Tatrzańskiej zakupię wędzoną rybę prosto z Bałtyku. Skoro już teraz mogę nabyć w Szklarskiej Porębie węgierskiego kołacza…

Mam ogromny sentyment do tej górskiej miejscowości. Jednak gdyby nie przywiązanie, na pewno nie zatrzymałabym się tam na dłużej. Obecnie chodzę tam bardziej ulicami własnych wspomnień. Teraz zaklejona plakatami Szklarska tonie w straganach. Ledwo ją widać, niewiele czuć. Jest jednym, wielkim, tłocznym targowiskiem. Nawet chodnikami trudno się chodzi. Od parku linowego po lody naturalne. Muszę wyjść na szlak, żeby zobaczyć Szrenicę. A czy to właśnie nie dla niej w te góry przyjechałam?

Czy nie po to jedziemy nad polskie morze, aby pójść na plażę z aksamitnym, białym piaskiem jakiego próżno szukać w innych miejscach Europy? To dlaczego wejść strzegą kiczowate reklamy i… czarownice? A rankiem po plaży jeździ traktor z wielką przyczepą załadowaną workami z mnóstwem śmieci?


Nad Soliną trwa wakacyjny odpust. Dudni muzyka, kręci się kolorowa karuzela, stragany uginają się od maskotek, za tamą stoją namioty z automatami do gier. A czy to nie dla dziewiczej przyrody wybieramy Bieszczady?

Za plecami dudni stukot końskich kopyt. Kolejna bryczka jedzie promenadą. Nagle z parkingu wyjeżdża duże auto. Koń się płoszy, wybiega na środek jezdni. Czy tysiące ludzi, aut i rowerów, do tego bruk i całodniowy upał, to dobre warunki dla zwierząt?

Dlaczego polskie kurorty zamiast cieszyć oko pięknem zamieniają się w cyrkowe przedstawienie nastawione jedynie na komercję?


Po stronie niemieckiej też odbywają się wieczorne koncerty i turyści kupują pamiątki, ale tylko w strefie do tego przeznaczonej. Na chodniku nie spotkamy straganów. Nieważne, że przez dwa kilometry nie kupisz gofra. Jesteś na ścieżce rowerowej i zakupy muszą poczekać. Komercja nie oszpeca pięknie wyeksponowanych willi z XIXw.


W Portugalii jest pełno sklepików z pamiątkami i budek z lodami, ale przy plaży rosną tylko palmy. Kramy nie zasłaniają cudnych klifów Algarve, na słupach nie ma reklam lub głośników z muzyką zakłócającą szum fal.

Jako Polce całkowicie w Polsce zakochanej, jest mi przykro, że nie umiemy uszanować architektury rodzimych kurortów i tak chętnie zasłaniamy tradycję reklamami niezwiązanymi z danym miejscem i jego kulturą.

Nie potrafimy wyeksponować walorów, które przed laty uczyniły daną miejscowość kurortem.

Niestety należę chyba do nielicznego grona, bo te oszpecone kurorty cieszą się ogromnym zainteresowaniem. W Świnoujściu promenadą ledwo dało się przespacerować. Choć bardziej niż spacer przypominało to przepychankę. Czułam się tam w mrowisku i więcej nie wracałam.


Obecnie wiele regionów stawia na wzmożoną reklamę, zachęcając turystów do odwiedzin innych, mniej znanych zakątków Polski. To bardzo dobrze, bo Podlasie, Lubelszczyzna czy Ziemia Lubuska są naprawdę piękne i warte odwiedzin. Martwi mnie tylko fakt ogólnie pojętego rozwoju infrastruktury turystycznej. Oby nie przyniósł on takich skutków, jakie obecnie widzę na Dolnym Śląsku.

Dolny Śląsk w ciągu ostatnich kilku lat odkrył pochowane między wygasłymi wulkanami skarby.


Huty, zamki, parki miniatur, termy, ruiny zamków… Jest ich więcej niż mogłoby się wydawać. Po co? Może w celu ich wskrzeszenia?


Ale wybuch wulkanu rzadko przynosi korzyści. Dolny Śląsk traci swoją dawną nostalgię i klimat. Charakter zdobyty trudną historią i niełatwą przeszłością.



Nie róbmy z kurortów żywych reklam, ale lokalne wizytówki. Rozwój komercji powodowany jest wzmożonym konsumpcjonizmem, a śmieci na plażach i górskich szlakach są przejawem braku szacunku do cudownej ojczyzny, jaką jest Polska.


Doceniajmy nasz kraj, jego piękno i różnorodność. Bądźmy świadomymi turystami.