Indie nie zmieszczą Ci się w głowie!- recenzja Tuk Tuk Cinema

Długo myślałam nad tytułem tej recenzji. Długo też zwlekałam z zakupem samej książki, chociaż tą poprzednią Robba Maciąga uwielbiam i już kilku osobom ją wcisnęłam, żeby też mogły się zachwycić!
 
W końcu poszłam na jego prelekcję, podczas której bawiłam się przednio, więc zaraz potem kupiłam Tuk Tuk Cinema i dziś Wam go troszkę przedstawię!

“Tuk Tuk Cinema” to bowiem idealna pozycja na wakacyjny wypoczynek!
Format książki idealny na wakacyjną podróż. Niewielki, mniejszy od zeszytu, ale wytrzymały i poręczny. Wydawnictwo moje ulubione, czyli “Bezdroża”. I treść, zupełnie inna stylistycznie niż w “Tysiącu szklanek herbaty”, zabawna do łez i tak bezpretensjonalnie potraktowana, że nie można było tej indyjskiej przygody przerwać.
 
Tak w połowie lektury pomyślałam sobie, że z książki na książkę Robert Maciąg ma coraz trudniejsze zadanie i silniejszą presję. Każda książka staje się hitem, sam autor uznawany jest za jednego z najlepszych polskich gawędziarzy, więc po kolejnej książce powinniśmy spodziewać się pisarskiego majstersztyku, wyszukanych słów i coraz ambitniejszych podróży.
 
I wiecie co? Robert Maciąg to wszystko spełnia, a jednak tak bardzo zaskakuje! Nie tylko samym pomysłem o prowadzeniu mobilnego kina w Indiach z… polskimi kreskówkami, ale także stylem wypowiedzi. Eklektyzm treści naprawdę zachwyca. Od rasowych, polskich przekleństw do zdań wielokrotnie złożonych pełnych słownictwa na wysokim poziomie. I sam język tak bezpośredni, potoczny, przeniesiony na papier jakby z codziennej pogawędki. 

Oryginalny pomysł!

 
To co jednak lubię w tej książce najbardziej, to podejście autora do samej podróży i Indii, jak wiadomo opisanych na tysiące sposobów oraz wywołujących tak wiele sprzecznych opinii. Robb Maciąg odwiedza Indie po raz szósty, być może dlatego daruje czytelnikom opisy brudnych miast, postkolonialnej architektury oraz ludzi, jako ogólnie pojętego tłumu. Sam przyznaje, że pewnych rzeczy już nie zauważa, są tak normalne i oczywiście indyjskie, że postanawia skupić się na całkiem nowych doświadczeniach i pojedynczych osobach.
 
 
Jakie to wrażenia? Prowadzenie skutera wzdłuż koryta Gangi oraz z tworzenie kina w szkołach i domach dziecka.
 
Tak, tak, autor podróżuje od Delhi do Kalkuty, na rozklekotanym skuterze, bez kasku, za to z ekranem i figurkami Bolka i Lolka. To oni, wraz z Reksiem  są głównymi bohaterami wyświetlanych kreskówek. 
 
Według mnie piękna idea, która rozświetliła radością wiele samotnych, ubogich buziek. Coś zupełnie innego, bezinteresownego, wykonanego z prawdziwą pasją i zaangażowaniem. Dodam jeszcze, że żaden sierociniec ani szkoła nie wysłały zaproszenia… To samozaparcie i poświęcenie Roberta Maciąga pozwoliły na realizację planu.
 
“Normalnemu czterdziestolatkowi” pomysł takiego kina może wydać się zupełnym absurdem, tym bardziej jeżeli ów mężczyzna posiada żonę i małe dziecko. Po lekturze zobaczyłam, że nie tylko dla Polaków to może wydać się szalone, większość Hindusów też w to nie wierzyła… 
 
A jednak! Pomysł się udał, kino wywołało niejedną salwę śmiechu, nie tylko wśród najmłodszych, a skuter pokonał wszystkie indyjskie drogi i uliczne klincze. 

Indie, które nie mieszczą się w głowie!

 
Opisy drogi- dla nich też warto tą książkę przeczytać! Nie sądziłam, że sprawozdanie z przeprawy przez indyjskie miasto na skuterze może tak bardzo mnie rozbawić.
 
I spotykani w tym całym zamieszaniu ludzie. Tak bardzo pocieszni, życzliwi, indyjscy. Robb opisuje ich bez niepotrzebnej otoczki, dystansu, europejskiej perspektywy, piedestału podróżnika z zachodu, który już wiele przeżył i widział. 
 
Chciałoby się powiedzieć: “No tak, to po prostu Indie”. W tej książce tak bardzo naturalne, autentyczne, potraktowane z humorem i ironicznym luzem.
 
Każdy, kto ma negatywną opinię na temat Indii, powinien choć jeden rozdział przeczytać.  Bo ludzie opisywani w “Tuk Tuk Cinema” to nadal ci sami natrętni, przebiegli, kombinujący na prawo i lewo Indusi. A jednak przedstawieni w pozytywny sposób, jak przyjaciele z dalekiego kraju.
 
“Indie są dokładnie takie, jak myślisz, że są, a jeśli nie kochasz ludzi, to chyba nie powinieneś tu przyjeżdżać.”
 
Ta myśl i kilka zdań przed nią uświadomiło mi, jak bardzo na przebieg naszej podróży, wpływamy my sami. To my nadajemy jej przymiotniki, to my czynimy ją piękną lub bezwartościową, pełną przygód lub zwyczajnie męczącą.
 
Oprócz drogi i kina, zaznaczyłam kolorowymi karteczkami jeszcze kilka fragmentów: o przebiegu indyjskich ceremonii, wierzeniach, świętej rzece, problemach społecznych i politycznych… 
 
Wiedzieliście na przykład, że w Indiach można wziąć ślub z… drzewem? A nawet trzeba, żeby ochronić się przed nieszczęściem…

 

I odwieczny fenomen zanieczyszczonej do granic możliwości Gangi, która nie szkodzi tylko Indusom. Rzeka stanowi ważny element książki, tworząc oś całej wyprawy.
 
Indie, jako “malowidło pełne detali”, nie zmieszczą Wam się w głowie, podobnie jak opis realizacji pomysłu o przewoźnym kinie i wiele innych, wywołujących szczery uśmiech sytuacji. 
Miłej lektury podczas wakacyjnych wojaży! (I oby więcej takich polskich, zakręconych, podróżniczych pomysłów!)