Podróż- odkryj prawdę, cz. I: Masz złe warunki pracy i edukacji? Może pora je docenić…

Pixabay.com

Czy jest wśród nas ktoś, kto nigdy nie narzekał na nauczyciela lub szefa? A istnieje w ogóle jakakolwiek szkoła lub zakład pracy, w którym próżno szukać wad i niesprawiedliwości? Kiedy obserwuję otaczające mnie środowisko myślę, że coraz częściej zadowolony pracownik i lubiący swoją szkołę uczeń to jakaś nieosiągalna utopia. Sama codziennie narzekam i odliczam dni, aż wreszcie zacznę nowy etap, chociaż nie mam żadnej gwarancji, że tam, gdzie się wybieram będzie lepiej… Ale jednocześnie każdego dnia,  po tych narzekaniach i trudach, zapalam lampkę przy łóżku, otwieram książkę podróżniczą, żeby choć na chwilę przenieść się daleko skąd i… docenić to, co mam.

Kilka lat temu, kiedy jako ktoś jeszcze bardzo nieświadomy otaczającego go świata, siedziałam na hotelowym tarasie w Egipcie i pochłaniałam kolejną porcję pysznych grapefrutów, usłyszałam obok mnie ciekawą rozmowę. 

Nastoletni turysta, jak mniemam typ elokwentnego inteligenta, prowadził dialog z egipskim kelnerem. Wypytywał go, jak wygląda jego życie, kiedy kończy pracę, gdzie mieszka, czy ma kontakt z rodziną.

Podejrzewam, że był to jeden z bardzo nielicznych turystów, który w ogóle ten temat poruszył. Bo kogo przecież obchodzi los zwykłego kelnera w czterogwiazdkowym hotelu? Przecież człowiek na oko zadbany, w białej koszuli, uprzejmy, chodzi jak w zegarku, ma normalną pracę, jak każdy inny Europejczyk, więc pewnie prowadzi i normalne życie, tyle, że w Egipcie… 

Tak kolorowo, że aż smutnej prawdy nie widać i pustyni za płotem…
Prawdziwa rzeczywistość Egiptu, za płotami hoteli…

A jednak prawda, którą usłyszałam, wryła mi się w pamięć na długo… Okazało się, że ów kelner, wraz z pozostałą hotelową obsługą, także z innych hoteli, mieszka na peryferiach Sharm el- Szejk w niedokończonym budynku (niedokończone budynki, jakie widywałam w Egipcie najczęściej nie miały okien i dachu…), w którym każdy ma do dyspozycji jedynie cienki materac. Jego rodzina pozostała setki kilometrów w głębi gorącego lądu, z nadzieją, że ich przedstawiciel dorobi się nieco na tej całej turystyce… Dzień kelnera zaczynał się o świcie, kiedy przyjeżdżał transport, który dowoził pracowników do ich hoteli i zabierał stamtąd wieczorem. I tak… codziennie. 


Nigdy nie przepadałam za tymi hotelami, co “na piasku wyrosły”, a w których o dziwo trawa zawsze była, i to jeszcze soczyście zielona, ale tamtego wieczoru, to już w ogóle odechciało mi się tam być. Z jednej strony turyści zostawiają tam porządne pieniądze, ale z drugiej, przez swoje wysokie, europejskie wymagania, skazują na ciężki los lokalnych pracowników… Jak wiadomo, większość wynagrodzeń idzie w ręce hotelowych właścicieli. 

Pixabay.com
Im więcej czytam podróżniczych blogów i książek, tym częściej mam wrażenie, że dane miejsca nie tylko już raz odwiedziłam, ale zabawiłam w nich co najmniej kilka razy. Do takich miejsc należą na przykład: solnisko w Boliwii- Salar de Uyuni i wulkan Ijen w Indonezji.

I o tym drugim chciałam przy okazji tego wpisu wspomnieć. 

Mydła siarkowe, peelingi z siarką, a skąd w nich ta siarka?

Turyści przyjeżdżają tam dla “niebieskich ogni”, czyli oparów siarki, wydobywających się z dna jeziora o pH mniejszym od 1. Robiąc zdjęcia, kichają, płaczą, duszą się gazami o zapachu jajek. Po drodze mijają górników, którzy na swoich barkach niosą kosze po brzegi wypełnione siarką. Ci idą z obciążeniem ok. 80-100 kilogramowym, w zniszczonych butach, bez masek ochronnych, przez kręte i wąskie ścieżki, z zsuwającymi się kamykami. Dziennie wykonują kilka kursów, aby zarobić niecałe 7 dolarów. Jak na lokalne warunki, to jedna z najwyższych stawek, dlatego pomimo trudu, chętnych do wydobywania siarki jest wielu. Ale nie tylko wysiłek fizyczny czy zewnętrzne zniekształcenia ciała stanowią wyrzeczenia tej pracy. Na skutek codziennego wdychania oparów siarki, większość górników nie dożywa nawet czterdziestu lat, zmagając się z chorobami płuc. 

Z relacji, które czytałam, pamiętam współczucie dla górników albo zastanowienie, nad tym, do czego człowiek jest zdolny, aby zarobić kilka dolarów więcej. Wynika z tego, że taki górnik to niepoważny materialista. Ale czy można nazwać materialistą kogoś, kto mieszka w rozpadającym się domu, a całą “pensję” przeznacza na wyżywienie dzieci? Przecież ktoś musi tą siarkę wydobyć, przecież, to dobrze, że wulkan daje zatrudnienie tylu ludziom. Tylko dlaczego za taką cenę?

By Justin Blethrow – Praca własna, CC BY-SA 3.0, https://commons.wikimedia.org/w/index.php?curid=804256

Ile wart jest w takim razie człowiek, skoro nie zapewnia się mu podstawowej ochrony, świadomie skazując go na przedwczesną śmierć, tylko przez to, że pragnie choć trochę poprawić los swojej rodziny? Nie dokonuje przestępstw, przekrętów, nadużyć. Poświęca własne ciało, zdrowie i życie, dla kilkuset kilogramów siarki o wartości kilku dolarów, z której następnie produkuje się kosmetyki o kilkanaście wyższej cenie. Absurd bije od tego procesu jak łuna fluorescencyjnego światła. 


To tylko przykład. Wybrałam go, bo wśród azjatyckich atrakcji wulkan Ijen jest naprawdę znany i dużo osób o nim słyszało. Ale podobna sytuacja ma miejsce w chińskich fabrykach, na wietnamskich uprawach ryżu, nad którymi unosi się mgła oprysków i w wielu innych, turystycznych miejscach. Jednak o nich kilka słów w kolejnych wpisach.

Pixabay.com


Ostatnio dużo czytałam o szkołach i wolontariatach polegających na nauce języka angielskiego w różnych stronach świata. Poznałam relacje z Ameryki Środkowej, Kirgistanu czy Kambodży. Trzy zupełnie różne światy, ale warunki nauczania zaskakująco podobne. 

To nie jest tak, że mamy przestać narzekać na nasze, rodzime szkolnictwo i dopatrywać się w nim ideałów. Sam system, organizacja nauki czy funkcjonowanie szkół wyglądają bardziej jak nieudana, ironiczna komedia, a nie prawdziwa rzeczywistość. 

Poza tym kończymy szkołę (zarówno w kontekście codziennym, jak i w przekroju całej edukacji), wracamy do domu, własnych spraw, pasji, znajomych. Szkoła nie jest dla nas jedynym bezpiecznym miejscem, gdzie możemy nie tylko się uczyć, ale także zaznać nieco zainteresowania, opieki, wygody. W Ameryce Środkowej taka funkcja szkoły jest powszechna. To ona stanowi schronienie przed gangami, biedą, brakiem domu, przymusową pracą. Nie ma w niej żadnych wygód. Wręcz przeciwnie, pomieszczenia z odrapanymi ścianami i rozpadającymi się meblami, w niczym nie przypominają kolorowych sal znanych europejskim dzieciom. A jednak uczniowie są szczęśliwi, że ktoś im tą przestrzeń udostępnił, nie zostawił na ulicy, bez rodziny i środków do życia.

W Azji sytuacja wygląda nieco inaczej, co nie znaczy korzystniej. Kirgiskie dzieci grają w piłkę w błotnistym bajorze, nie są uczone samego nawyku uczenia, nie wiedzą, po co jest szkoła i co ta cała nauka może im dać. W zagubionych pośród bezkresnych stepów i gór miasteczkach, rzadko przestrzega się programu czy zasad nauczania. Chociaż sama organizacja przypomina tą w Europie, o czym świadczą chociażby dwie zmiany lekcyjnych zajęć. Najczęściej los takich dzieci pokrywa się z losami ich rodziców, dziadków i pradziadków. Każde kolejne pokolenie uprawia tą samą ziemię, wypasa stada jaków czy koni, pozostając bez możliwości studiowania i zdobywania wyższego wykształcenia. Oczywiście, gdyby nagle wszyscy młodzi Kirgizi wyjechali w świat robić karierę, kto zostałby na tych pięknych, dziewiczych terenach i kultywował stare tradycje? Nie każdy chce opuszczać rodzinny dom albo pracować w europejskiej korporacji, ale każdy chciałby mieć jakieś możliwości i szanse na spełnianie swoich (także zawodowych) marzeń.

Źródło: Pixabay.com

Na temat wolontariatu w Kambodży i niezwykłej szkoły założonej przez niepełnosprawnego Kima o wielkim sercu i determinacji przeczytacie na blogu podrozneopowiesci. Ciekawa, poruszająca historia, nie jedyna zresztą, skoro już jesteśmy w Azji. Ostatnio znalazłam też artykuł o szkole w Indiach prowadzonej na… ulicy. Dzieci zamiast sprzedawać pamiątki i jedzenie od świtu, przychodzą na zajęcia, uczą się podstawowych przedmiotów, języków. To ich jedyna szansa na zdobycie jakiejkolwiek innej wiedzy, niż ta, że turysta to duży portfel i trzeba za nim w kółko chodzić, żeby coś dał. 

W Myanmarze natomiast wielu małych chłopców z biednych rodzin jest oddawana do buddyjskiego klasztoru. Taki nowicjat może trwać kilka tygodni albo, jak często bywa, rozciągnąć się na całe życie. Dlatego obecnie w dawnej Birmie jest ok. pół miliona mnichów, a pagoda z posągiem buddy znajduje się w każdej, nawet najmniejszej i najbardziej oddalonej od cywilizacji wiosce. W klasztorze oprócz nauki zasad buddyzmu, wychowania w duchu ascezy i minimalizmu, chłopcy mają możliwość poznać prawidła matematyczne, kawałek historii czy angielskie zwroty, a przede wszystkim poczuć smak beztroskiego dzieciństwa, z dala od biedy, trosk i głodu. 

Pixabay.com


Możliwość. 

Nauki, rozwoju, dostępu do wiedzy, pracy, która nie każe poświęcać życia, ani nie wymaga uniżenia przed bogatszym. 

To chyba właśnie taką możliwość powinniśmy docenić. Pomimo napotykanych codziennie paradoksów, niesprawiedliwości, zdenerwowania systemem, normami, prawami, my posiadamy te możliwości wyboru ścieżki zawodowej, nauki różnych języków, pogłębiania wiedzy na każdy temat. 

Dla nas to oczywiste i normalne. Tak łatwe i tak proste, że zamiast wziąć do ręki książkę, włączamy telewizor i oglądamy kolejny talk show. 

A w tym czasie górnicy wdrapują się po kolejną porcję bezcennej, choć toksycznej dla nich siarki. Dzieci w Indiach stają przed wyborem pójścia do ulicznej szkoły albo zachęcania turystów do zakupu ich towarów. Kiedy my nie możemy zdecydować się na uczelnię i kierunek studiów, kirgiskie dzieci mają akurat przerwę w nauce na coroczne wykopki, a młodzież z obskurnej szkoły w Ameryce Środkowej prawie nierealnie marzy o wyjeździe do Europy.

Czy ich marzenia są mniej ważne od naszych? To dlaczego nie mają tylu możliwości ich spełniania?

Ile z dostępnych Ci możliwości wykorzystałeś/aś? Kiedy ostatnio spróbowałeś/aś nowego sportu, odwiedziłeś/aś nieznane dotąd miejsce, zająłeś/aś się nową pasją, rozwinąłeś/aś swoją wiedzę?

Masz mnóstwo możliwości, odkryj je poprzez prawdę o świecie!