Mój pierwszy filmik z podróży, czyli Życie w turkusie na Costa Blance

Ten post będzie nietypowy. Powstał po to, by pełnić rolę wstępu. Wstępu do czego? Mam nadzieję, że ciekawej przygody z tworzeniem filmów z podróży. Na razie to droga przez mękę, ale kto mówił, że początki są łatwe? 

Na końcu wpisu czeka pierwsza relacja, właśnie z wybrzeża Costa Blanca, które odwiedziłam w kwietniu zeszłego roku. Jadąc tam, chciałam uwiecznić atmosferę Hiszpanii…

Costa Blanca to 244- kilometrowe wybrzeże, położone między Costa de Valencia a Costa Calida, należące do wspólnoty autonomicznej Walencji. Ponad 300 dni słonecznych w roku, pyszna kuchnia i różnorodne oferty wypoczynkowe czynią je jednym z najchętniej odwiedzanych wybrzeży Hiszpanii.
 


Moja przygoda na Costa Blance rozpoczęła się w nocy, na lotnisku w Alicante. Do miasta jechałam wzdłuż linii brzegowej. Tak brzmiała odpowiedź na moje pytanie co jest za oknem, bo oprócz ciemności nie widziałam kompletnie nic. Zobaczyłam następnego dnia, kiedy całą ferajną jechaliśmy pośpiesznie do portu. 

 
Ruch na drogach, samochody zaparkowane wzdłuż wąskich ulic bez centymetra odstępu (wtedy, ucząc się dopiero jazdy autem, szczerze podziwiałam umiejętność parkowania hiszpańskich kierowców i… teraz parkując już samodzielnie nadal ich podziwiam :P). Palmy na poboczach, ogromne fikusy na skwerach, promenada tonąca w kwiatach, podczas gdy w Polsce z ziemi ledwo wyrosły krokusy. Szybki bieg na statek, który zaraz odpływa! 

Ale po co spieszyć? Jesteśmy w Hiszpanii. Zziajani czekamy na pokładzie przez następne piętnaście minut…
 


Płyniemy na Tabarcę. Wyspa jest cicha i urokliwa. Choć nie grzeszy rozmiarem, niespieszne poznanie każdego jej zakamarka, łącznie z niezamieszkaną częścią, zajmuje pół dnia. 

 
Tabarca- idealna na przemyślenia 


W Alicante wita nas rozległy, biały od jachtowych masztów port i górujący nad miastem zamek św. Barbary. Wybrzeże jest zupełnie inne niż na Costa Bravie. Nie ma klifów, skał porośniętych piniami. Jest za to bogactwo palm przeróżnych odmian oraz drobny piasek zamiast żwirku. Nie ma także takiej monotonii terenu jak na Costa de la Luz. Wzniesienia się zdarzają. Dzięki nim obserwujemy miasto z różnych perspektyw. Wypatrujemy Corridy, Mercado czy placów w dzielnicy Santa Cruz, do których udajemy się pod koniec pobytu.

 
Widok z Corridy w Alicante


W końcu ruszamy w kierunku Walencji. Wybieramy dłuższą, ale za to bardziej malowniczą trasę wzdłuż wybrzeża.

Po drodze mijamy inne miejscowości na Costa Blance. Imprezowy Benidorm wyróżniający się na horyzoncie strzelistymi wieżowcami, zaznaczone charakterystycznym wzniesieniem Calpe czy Alteę. W tej ostatniej robimy krótki przystanek i… trafiamy do raju z turkusową wodą, kwiatowymi klombami, białą plażą, kolorowymi willami oraz skrzeczącymi nad głową mewami.

Panorama Calpe

 

Rajska Altea


Leniwie wracamy do auta i kontynuujemy poznawanie wybrzeża. Mijamy przyklejone do gór wioski, ciągnące się po horyzont pomarańczowe sady pomarańczowe czy posągi byków spoglądające na nas ze wzgórz.

 

Ale co na wzgórzach robią czarne posągi byków??

 
To symbole brandy “Vaterano”, produkowanego przez hiszpańską firmę o nazwie Osborne. Pierwsze tego typu “reklamy” wykonywane były z drewna i posiadały białe rogi, oraz szyld z nazwą alkoholu. W latach 60-tych powiększono ich rozmiary z 4 do 7m, rok później do 14m, a samą konstrukcję wykonano z odpornego na warunki pogodowe czarnego metalu. 
 
Dwadzieścia lat później wprowadzono zakaz stawiania przydrożnych reklam. Z byków zniknęły szyldy, ale one same nadal wiernie stały przy hiszpańskich szosach. Obecnie w Hiszpanii znajduje się 90 takich posągów, a w samym rejonie Walencji jest ich 12.

 

Do stolicy paelli docieramy w porze obiadowej. Całe szczęście, że wszystkie najcenniejsze atrakcje znajdują się blisko siebie, dzięki czemu podczas kilkugodzinnego spaceru udaje nam się zobaczyć naprawdę wiele z nich. Na koniec udajemy się do kompleksu CulTuria, gdzie zastaje nas zachód słońca, pięknie ukazujący nam nowoczesne budowle.

Kartki pocztowe w centrum Walencji

 

Do Alicante wracamy w nocy. Przez kolejne dni poznajemy jego atrakcje, próbujemy paelli i owoców morza. Przemierzamy Sanra Cruz, ogród palmowy, zakradamy się na scenę Corridy, którą akurat ogarnął remont oraz stado rozkrzyczanych, hiszpańskich dzieci. Dobrze, że byki pozostały już tylko wypchane… 
 

W końcu udajemy się na nasz ostatni spacer po promenadzie. Zabieramy na pamiątkę kilka ziarenek piasku, robimy ostatnie zdjęcia “św. Barbarze”, kasujemy bilet na autobus i ruszamy w kierunku Polski z nadzieją, że niedługo odwiedzimy Costa Blancę ponownie. Bo choć zobaczyłyśmy naprawdę wiele, to nadal pozostało dużo do odkrycia!

Port w Alicante

Tak przedstawia się moja wizyta na Costa Blance w kalejdoskopie. Wymienione miejsca pojawią się w tej samej kolejności na jutrzejszym filmie. Od razu powiem, że wyjazd do Hiszpanii był moim zapoznaniem z nowym sprzętem fotograficznym, którego zaawansowane funkcje i możliwości odszyfrowałam dopiero na Podlasiu, kilka miesięcy później… Dlatego obiecuję, że kolejne filmiki będą już w lepszej jakości, bo od tamtego czasu mój aparacik zdążył zaskarbić sobie honorowe miejsce w plecaku i teraz towarzyszy mi we wszystkich wartych udokumentowania chwilach i podróżach oczywiście :).