Kontemplując Warszawę- czyli stolica dla początkujących

“Gdybyś ujrzeć chciał

nadwiślański świt,
już dziś wyruszaj ze mną tam.
Zobaczysz jak przywita pięknie nas
warszawski dzień…”

W 2015r. moje drogi ewidentnie zmierzały do stolicy.  Pierwsze prawdziwe spotkanie z Warszawą, a nie jak dotychczas tylko z Pałacem Kultury albo halą odlotów, rozpoczęło się w ciepłe, czerwcowe popołudnie. Wpatrywałam się w Ursynów z dreszczykiem ekscytacji na plecach, zadając sobie w myślach pytanie- Czym przywita mnie warszawski dzień?

Raniutko opuściłam hotel, chcąc nacieszyć się wszystkimi dostępnymi atrakcjami miasta i zdążyć zobaczyć jak najwięcej przed upałem. Wskoczyłam do autobusu, następnie do metra i ruszyłam w kierunku Starego Miasta. I tak, na stacji Wilanowska rozpoczęła się moja kolejna, mała przygoda, tym razem w Warszawie. 

Zanim zacznę burzliwą relację z tego intensywnego weekendu (niestety czas mnie bardzo ograniczał, ale nie ma tego złego, bo przynajmniej mam motywację, żeby odwiedzić stolicę ponownie), chcę wyjaśnić tytuł posta, przypominający nieco pierwszą stronę poradnika gry na gitarze lub reklamy kursu językowego. Ale ten post to ani nie poradnik ani nie reklama. Po prostu pozytywna informacja dla tych, którzy obawiają się na własną rękę, bez wcześniejszego przygotowania zwiedzać Warszawę, poruszając się komunikacją miejską. Sama mam czasami stracha w dużym mieście, że pomylę godziny, przystanki, ale w Warszawie chyba nie da się zgubić. A jak ja się nie zgubiłam, wszędzie dotarłam i nie miałam żadnych niemiłych przygód z komunikacją, to Wy tez nie będziecie ich mieć! 

Podróżowanie po Warszawie komunikacją miejską to była dla mnie przyjemność. Prosto, czytelnie, na czas. Daltego samochód polecam zostawić na jakimś bezpiecznym parkingu.

No dobrze, czas wysiąść z metra, autobusu lub tramwaju i ruszyć na podbój stolicy. Każdy ma pewnie jakąś swoją trasę, wymagania i upodobania. Ja wybrałam na początek Trakt Królewski, ale zaczęłam nim podążać od ul. Krakowskie Przedmieście. Muszę przyznać, że bardzo przyjemnie mi się tam spacerowało. Tak, w tym poście słowo przyjemnie będzie się często powtarzać, bo taki też przyjemny był cały mój pobyt. 



Kolorowe kamienice cieszyły oczy, muzyka Chopina sącząca się z … interaktywnych ławek pielęgnowała uszy, do tego umysł podziwiał coraz to “nowe” zabytki. Moim zdaniem warto odwiedzić kościół św. Trójcy, spojrzeć w kamienne oczy Mikołajowi Kopernikowi i przenieść się do tej swojej Warszawy, takiej jaką w każdym z nas napisała historia i kultura…, bo 


Warszawa jest jak Nowy York.  


Jesteś w niej pierwszy raz, a wydaje ci się, jakbyś już wcześniej poznał to miasto. Bo tu spacerował Wolski, tam przemykali Alek z Rudym, a tam jechał do pracy Stefan Karwowski. Ale z Warszawą byli związani też wielcy Polacy: Maria Curie- Skłodowska czy Fryderyk Chopin. Fajnie, że miasto przypomina o tym turystom nie tylko z Polski.


Plac Zamkowy, ul. Świętojańska z Archikatedrą Jana Chrzciciela, Kamienne Schodki, które już dawno zapomniały, że przechadzał się nimi Napoleon, poruszający Pomnik Małego Żołnierza w za dużym hełmie… To takie warszawskie must have, które warto zobaczyć.



Polecam też odwiedzić punkt informacji na Placu Zamkowym, który jak na stolicę przystało jest bardzo dobrze wyposażony. To prawdziwy raj dla osób takich jak ja, które uwielbiają kolekcjonować wszelkiego rodzaju ulotki, mapki, foldery itp.itd. 


Równo w południe przecięłam Plac Piłsudskiego, czerwcowe słońce paliło niesamowicie, więc ukryłam się w cieniu drzew Ogrodu Saskiego na małą przerwę w zwiedzaniu. Karmiąc gołębie oglądałam zmianę warty przy Grobie nieznanego żołnierza.


Lubię się tak na chwilę zatrzymać w podróży. Dać odpocząć nogom i głowie w ogarnianiu map, a skupić uwagę na dźwiękach, obserwacji przyrody i ludzi. Dla nich ta aleja, ulica, skwer to rutyna, a ty siedzisz i to podziwiasz. Albo tyle razy widziałeś tą fontannę w filmach i serialach, a teraz jesz kanapkę i patrzysz się na nią. Przerwy w zwiedzaniu są bardzo przyjemne.



Miejsce, które najbardziej mnie oczarowało to Rynek Starego Miasta. To tam poczułam klimat prawdziwej Warszawy, tej starej i tej współczesnej. Usiadłam na ławce naprzeciw Syrenki, obserwując panie w podeszłym wieku, które wyszły na spacer ze swoich kamienic i w zadumie spędzały upalne popołudnie, radosne dzieci, oblegające “pana z papugą”, migrujące z różnych kierunków zagraniczne wycieczki. A Warszawa jakby zastygła, pozwalając się bezpardonowo kontemplować.


Ja tu się zachwycam Starym Miastem, ale o uroku Nowego Miasta też trzeba wspomnieć. Chociażby dlatego, że kiedyś ta część miasta była zupełnie autonomiczna i nie należała do Warszawy, a sam rynek dwukrotnie przewyższał powierzchnią runek na Starym Mieście. Warto się tam udać, aby zobaczyć klasycystyczne kamienice i żeliwną studzienkę z herbem… Panny z jednorożcem, a nie syrenki, co dodatkowo potwierdza odrębność tego miejsca.


Moje pierwsze warszawskie popołudnie upłynęło pod znakiem kultury. Odwiedziłam Muzeum Narodowe. Zazwyczaj nie przepadam za tradycyjnymi muzeami, ale to miejsce odwiedzić musiałam. Zawsze chciałam zobaczyć na żywo “Bitwę pod Grunwaldem” Matejki. Nawet nie przypuszczałam, że oglądanie kolejnych wystaw tak mnie pochłonie. Nagłe zderzenie z tyloma pięknymi dziełami sztuki okazało się być bardzo inspirujące.


I ten widok z czterdziestego piętra Pałacu Kultury… Kiedy byłam tam kilka lat temu, cała Warszawa tonęła we mgle. Podczas tamtego weekendu ukazała mi się w pełnej krasie i to jeszcze w blasku zachodzącego słońca. Widok wart był tej dłuuugiej kolejki do windy.

Było już ciemno, ale ja nie zamierzałam zakończyć zwiedzania. Miałam do zrealizowania jeszcze jeden punkt mojej autorskiej trasy: Multimedialny Park Fontann. Dokładny adres różni się nieco od tego utartego (Podzamcze) i jest to Skwer I Dywizji Pancernej WP. Sam spektakl ładny, ale niepowalający ( chociaż moja opinia po pobycie na spektaklu fontann w Barcelonie może być nieobiektywna). Jednak warto odwiedzić to miejsce dla samej atmosfery: całe wzgórze zapełnione ludźmi oczekującymi na jedno półgodzinne wydarzenie. Jeden wielki piknik, fajny widok. A potem cudowny, klimatyczny, wieczorny spacer po Starym Mieście ( będzie jeszcze bardziej magicznie, jeśli wyjdziecie od razu przed końcem pokazu i ominiecie późniejsze tłumy).


Niczym Sobieski po kampanii wojennej, tak ja po intensywnym zwiedzaniu w poprzednim dniu, wytchnienie znalazłam w wilanowskim pałacu. To symbol baroku, królewskiego przepychu, ale także zamiłowania do sztuki, którą można znaleźć w każdej komnacie pałacu. I tu pojawia się ciekawostka, którą dostrzegą tylko najbardziej spostrzegawczy zwiedzający. Malowidła zamiast scen batalistycznych lub mitologicznych przedstawiają codzienne rytuały gospodarskie. Zbieranie plonów, wybieranie miodu z uli, szczepienie drzew… Bo król Sobieski pasjonował się ogrodnictwem, sprowadzał rzadkie okazy roślin, wraz z aptekarzem poznawał nowe zioła lecznicze i często przechadzał się po ogrodzie, zachwycając się pięknem przyrody. Minęło tak wiele lat, a park w Wilanowie nadal zachwyca, pozwalając przenieść się do rzeczywistości angielskiej lub egzotycznej. Zależy którą część ogrodu wybierzecie.



Park Łazienkowski był moim ostatnim celem w tej krótkiej podróży do Warszawy. Poniesieni romantyczną atmosferą tego pięknego zakątka stolicy, nie zapomnijcie zabrać ze sobą mapy, bo zamiast znaleźć się przed frontem Pałacu Na Wyspie, możecie trafić na skraj parku z parkingiem… Potem okaże się, że pieszy spacer do centrum kompleksu potrwa ponad godzinę… A tu z nieba leje się istny żar i kończy się woda. Tak to wyglądało w moim przypadku, jednak los się do mnie uśmiechnął, bo spotkałam pana konserwatora, który podwiózł mnie w trzy minuty na wyspę swoim technicznym, maleńkim autkiem. W życiu bym się nie spodziewała, że będę podróżować takim pojazdem i do tego po Łazienkach. Podróż potrafi naprawdę zaskoczyć :). Co jeszcze warto zobaczyć w tym miejscu? Polecam Teatr na Wyspie, Pomarańczarnię, słynny pomnik Chopina w otoczeniu wierzby płaczącej i orientalne pałacyki. 


Kiedy opuszczałam Warszawę myślałam, że ten weekend zaspokoił moją ciekawość do stolicy. Jak się spodziewacie stało się jednak odwrotnie, bo odkrywszy część jej zabytków i atrakcji, zapragnęłam zobaczyć więcej. I kto wie może w nowym roku uda mi się ją ponownie odwiedzić i zgłębić kolejne tajemnice.