Porto- czyje to miasto?

Lizbona płynie z turystycznym prądem. Jest bardziej europejska niż portugalska, podzielona pomiędzy różne narodowości i nacje. Trudno wskazać do kogo należy i dla kogo się nadaje. 

Porto jest zaś przekorne, z tym swoim porozwieszanym praniem, niezdrową Francesinchą, kamieniczkami, które przypominają bardziej kolorowe domki z kart niż wzniosłe, kilkuwiekowe budowle. 

Od pierwszych chwil czuć komu przypadnie do gustu oraz kto i co w nim rządzi.

Porto… Więc czyje to miasto?



Porto dzięki swojej kameralności zyskuje osobliwy charakter. Ale nie każdy będzie miał okazję go poczuć. Warunkiem są dobre buty lub wytrzymałe stopy- kto co woli. 

Bo Porto to miasto schodów, stopni i tych jeszcze bardziej zakręcanych oraz zapomnianych przez świat schodków, a także stromych, brukowanych ulic. Niektóre z nich były nachylone tak pionowo, że bałam się nimi schodzić. Modne sandałki, koturny i szpilki- zostajecie w domu, trampki jak zawsze wygrają pojedynek!


Podczas spacerów wąskimi uliczkami Ribeiry, poczujecie kolejną właściwość miasta, jakiej nie znajdziecie np. w Lizbonie.


Porto to zapachy. Nigdzie wcześniej podczas podróży nie poczułam ich tylu w tak małej przestrzeni. 

W jednej chwili czujesz się jak w pralni, do twoich nozdrzy dociera woń proszku do prania, nic dziwnego skoro na czoło kapie woda z ledwo co wywieszonych spodni czy koszul. Pranie jest związane z Porto jak tłum ludzi z fontanną di Trevi w Rzymie i raczej ani jedno ani drugie się tak łatwo nie rozdzieli. Bo czym by się ci wszyscy turyści, którzy paradoksalnie od obowiązków domowych uciekli, zachwycali?


Ewentualnie mógłby im pozostać zapach kontrowersyjnego dania Porto, czyli “małej francuski” lub jak ktoś woli oryginalną wersję “Francesinhy“. Przybyła z Francji, bo kiedyś komuś coś podobnego zasmakowało i postanowił odświeżyć zapamiętany smak w swoim kraju. A że ten ktoś pochodził z Porto, to Francesinha przywędrowała nad Douro i tak gości po dziś dzień z każdej mniejszej i większej restauracji. Na przestrzeni lat powstało kilka wersji tego dania. 

Od tej najbardziej klasycznej i “ubogiej”, czyli kanapce składającej się z chleba tostowego przekładanego kilkoma warstwami mięsa (różnego rodzaju), z serem żółtym na zewnątrz i sosem pomidorowym dookoła. Aż po wersję z jajkiem sadzonym na szczycie, na “gnieździe” ułożonym z frytek. Dietetycy łapią się za głowę, a mieszkańcy i turyści proszą o kolejne porcje.


Kiedy dowiedziałam się, czym jest słynna “mała francuska”, moja mina nie wyrażała zbytniego zachwytu. Jak rarytasem może stać się zwykła kanapka? Postanowiłam się przekonać. I muszę się przyznać, że choć od mojego przyjazdu minęły zaledwie dwa tygodnie, to już bym chętnie powtórzyła tamtą kolację, gdzie oprócz pysznej Francesinhy, była jeszcze Sangria, muzyka na żywo i Porto kładące się do snu (a może dopiero budzące się do życia?).

Jednak Porto to nie tylko czyste pranie i smakowite bomby kaloryczne… Jest druga strona medalu, którą poczujecie w ciemniejszych i węższych uliczkach, nieco dalej od centrum. To zaduch, stęchlizna, wypływająca przez szpary niezamieszkałych domów, zamkniętych dawno barów i nieczynnych już sklepów. W Porto jest bardzo dużo takich pozostawionych sobie i czasowi budowli. 


Dawny duch minionych stuleci czy biurokratyczna rzeczywistość konserwatorskich przepisów? Podobno większość zabudowy Ribeiry jest uznana za zabytek, co wiąże się z zakazem jakichkolwiek udoskonaleń, remontów czy poprawek. Dlatego patrząc na niektóre kamienice ma się wrażenie “niedoróbki”, niechlujstwa czy niedbałości o własne domostwo. 


I choć kamienicom Porto daleko do dostojności lizbońskiej architektury, czym byłoby to miasto bez nich? Wieczorem, kiedy promienie zachodzącego słońca odbijają się w podniszczonych kafelkach azulejos i okiennych szybach cała Ribeira i tak wygląda jak milion dolarów i nie sposób odwrócić od niej wzroku.


Czym jeszcze pachnie Porto?

Kawą! Jak cała Portugalia, choć w portugalskich domach nie ma ekspresów do kawy. Portugalczycy uwielbiają espresso, a poranna wizyta w kawiarni przed pójściem do pracy i maleńka filiżanka kawy wypita przy barze to ich codzienny rytuał. Trudno się dziwić skoro za tą porcję energii płacą równowartość 0,5 euro.


Ale Porto słynie przede wszystkim z wina o tej samej nazwie. Piwnice w Vila Nova de Gaia (dzielnica Porto położona po drugiej stronie rzeki Douro, potocznie nazywana po prostu Gaia) po brzegi wypełnione są beczkami Porto, a winiarnie znajdują się tam na każdej ulicy. Jednak Porto ma specyficzny smak i jest trunkiem mocniejszym niż tradycyjne wino (ok. 18-20%), dlatego nie każdemu zasmakuje. 

Porto leży w dorzeczu rzeki Douro. Starówka znajduje się jeszcze nad rzeką, ale dzielnice Foz do Douro i Matosinhos leżą już nad oceanem. Popularną atrakcją są więc rejsy statkiem, np. trasa przez sześć mostów, chociaż w Porto jest ich jeszcze więcej. Najsłynniejszy z nich to dwukondygnacyjny most Luisa I, który łączy Ribeirę z Vila Nova de Gaia. Jego autorem jest uczeń Gustava Eiffla. Roztacza się z niego piękny widok na miasto, niestety przejście jest wąskie i bardzo tłoczne. Kiedy się z niego schodzi (nieważne na którą stronę) ma się wrażenie jakby się wylądowało w mrowisku. Mała przestrzeń sprzyja uczuciu klaustrofobii i ogólnego zgiełku. Nadbrzeże Ribeiry jest niestety bardzo tłoczne, ale na szczęście można uciec nad ocean i wziąć porządny haust świeżego powietrza (trzeba tylko uważać na gigantyczne fale na molo).



Zapach oceanu to kolejne wspomnienie z Porto. Świeży i rześki, kontrastuje z zaduchem wewnątrz Ribeiry. Już w Foz do Douro czuć przestrzeń. Szeroki deptak, ścieżka dla rowerów, dwupasmowa droga, ogromne rezydencje po drugiej stronie. I mnóstwo ludzi uprawiających przeróżne sporty. Porto to miasto ludzi aktywnych. Promenada ma kilka kilometrów długości i jest idealna do biegania, jazdy na rowerze, rolkach, deskorolce czy hulajnodze lub po prostu długich spacerów.


Dzięki temu, że Porto jest bardziej kameralne niż Lizbona, można tam zaobserwować codzienne życie mieszkańców. W Lizbonie trzeba by było udać się poza centrum, bo w ciągu dnia widać samych turystów (no chyba, że się przyjechało na święto narodowe, ale o tym kiedy indziej). W Porto zauważyłam (choć nie jest to regułą), że Portugalczycy rzeczywiście lubią ubierać się na czarno. Widać to po ubiorze zarówno młodzieży, jak i osób starszych. Miałam wrażenie, że kolor czarny jest dla nich po prostu wyrazem elegancji i szacunku do innych. Mam tu na myśli np. klientów, bo czarny bardzo często okazywał się strojem uniformów w kawiarniach czy supermarketach. 

Już po pierwszych godzinach spędzonych w Porto, można poczuć, że miasto jest pełne uprzejmych ludzi. Na ulicach co chwilę słyszy się “obrigado”, co w dosłownym tłumaczeniu znaczy “jestem wdzięczny”. Portugalczycy za wszystko sobie dziękują i tak samo zachowują się w stosunku do turystów. Często są od nich też bardziej kulturalni, np. przepuszczając kobiety przy wejściu do metra czy tramwaju. I są bardzo pomocni. Kiedy o pierwszej w nocy czekałam na lotnisku na autobus i nie mogłam połączyć się z internetem, pewien chłopak na przystanku sam zaoferował, że pożyczy mi swój telefon z aplikacją, w której był rozkład. I choć jego angielski nie był tak dobry jak spotkanych później ludzi, wskazał mi odpowiedni przystanek i zdążył opowiedzieć nieco o swoim mieście.


Poza tym w Porto czułam się bezpieczniej, niż o tej samej późnej porze w centrum Warszawy. Wbrew pozorom, po północy miasto cichnie, a ulice stają się prawie puste, nawet te w ścisłym centrum. 

Natomiast rano bywa naprawdę głośno! Porto niewątpliwie należy do najgłośniejszych mew, jakich kiedykolwiek przyszło mi słuchać! Nawet te bałtyckie są jakieś cichsze. Te hałasują od samego ranka i jest to tak charakterystyczny dźwięk, że nie da się go przyrównać do niczego innego ani też… za długo pospać. 


Może i w Porto nie słychać Fado. Może Ribeira bardziej balansuje z grawitacją niż trzyma się pionu, a Francesinha ma więcej nadprogramowych kalorii niż lizbońska Bifana. Jeśli chodzi zaś o ilość schodów i ból nóg, to oba wskaźniki są bardzo porównywalne :).

W Porto jednak zobaczysz ukradkiem codzienną Portugalię i zwykłe życie jej mieszkańców. Dowiesz się jak spędzają czas wolny, będziesz współczuć kobietom niosącym torby zakupów przez te niekończące się schody, nauczysz się codziennych rytuałów miejscowych i odkryjesz co mają w szafie- wystarczy spojrzeć na pranie! 

A potem odpowiesz na pytanie:


Porto! Twoje to miasto?